wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 16

  Mam zamknięte oczy. Muszę coś wymyśleć. Masuje moje skronie, przy okazji obserwując wszystkich, którzy siedzą obok mnie.
-A może poprostu ich zmanipulujesz? -zaczyna Jack.
-Okej...to może teraz jakiś mądry pomysł.- jestem zdesperowana i brzmie jak mala dziewczynka,która za wszelka cenę chce dostać lizaka.
-Ale czemu nie? Potrafisz być bardzo przekonująca.
-Ty myślisz, że to są idioci?
-No nie, ale..
-Przepraszam, że przerywam tą zacięta wymianę zdań,ale mamy sie stąd wydostać tak?
Za kilka godzin przyjdą nam coś wstrzyknąć i nie możemy na to pozwolić tak?
-Czy możesz w końcu przejść do sedna Mike?!- krzycze, a mój głos rozchodzi się głosem po całej celi. Nie chciałam krzyczeć.
-No już. Wystarczy tylko, że jak oni przyjdą trzeba ich zaatakować. Nie będzie ich dużo, a nas jest pięcioro. Wielka filozofia.
-Chyba wolałabym plan, który na pewno sie uda. A my nie mamy nawet czym ich zaatakować.-prostuję.
-Czyżby?-Jack wyciąga z kieszeni mały nożyk,a na jego twarzy pojawia sie grymas,który można by było nazwać uśmiechem.
-Skąd go masz? - biorę od niego nóż ze zdziwieniem.
-Zabrałem jednemu z rycerzy.
-Dobra. To przez najbliższe dwie godziny ja z Jackiem staniemy na warcie, a jak przyjda wstrzyknąć nam ten środek zaatakujemy ich. Kto weźmie nóż?
-Ty weź Kris.- pierwszy raz od rozpoczęcia naszej narady Susan zabiera głos.
-Jeśli myślisz, że jestem na tyle sł.. -dziewczyna podnosi głowę, a ja momentalnie przerywam. Zamiast cierpienia, widzę na jej twarzy ulgę i chodź jej oczy są podkrążone ze zmęczenia, a włosy oblepione krwią i potem, ona sie uśmiecha. Nie kończę zdania. To nie miało być złośliwe.
    Susan zauważa, że sie jej przyglądam i orientuje się, co miałam na myśli.
-Nie o to mi chodziło.
-Wiem.
-Myślę, że jeśli jesteś naszą przywódczynią masz prawo mieć największe przywileje. Chętnie sama bym ich zabiła, ale tobie sie to należy.- uśmiecha się.
-Dzięki  Susan. To miłe.
-Mogę iść juz spać? - pyta Mike przecierając pięściami oczy jak małe dziecko.
-Możesz.-uśmiecham się.
    Chłopak ponownie kładzie głowę na kolanach siostry, a ona opiera się o ścianę  i zamyka oczy. Obok na ziemi kładzie się Annie.
Czasem nie mam odwagi nazywać ją mamą. Zostawiła nas. Mnie, Alana i tatę.
Starczy.-karce sie w duchu.
Zostawiła nas, ale nadal jest moja matką.
Na pewno mnie kocha. Musiała mieć powody, żeby nas zostawić. Spytam ją o to, ale muszę z tym poczekać.
-O czym myślisz?- nawet nie poczułam jak Jack usiadł obok mnie i złapał mnie za rękę.
-O tej ucieczce. Boję się, że to wszystko nie wyjdzie. Że nie zdążymy.- kłamię. Nie chce mu mówić, że ciągle rozmyślam o Annie.
-Nie przejmuj się tym.
-Jak mam się tym nie przejmować, jak to jest takie ważne? -patrzę przed siebie z głową opartą na ramieniu Jacka.- przecież to ja was tu przyprowadzilam. On zniszczy wszystko! Dzieci, kobiety, wszystkich. I tylko ja mogę zapobiec temu rozlewowi krwi. No bo pomyślałeś co będzie jak uciekniemy?-  siadam na przeciwko niego i patrzę mu prostu w oczy. -Równie dobrze możemy tu w tej celi otworzyć portal i wrócić do domu. Ja tu przyszłam odzyskać mamę, ale wiem, że nie mogę zostawić tych wszystkich ludzi. Musimy ich uratować. Ktoś musi sie poświęcić.
-Co?
-No a co myślisz? Wejdziemy do jego kwatery i co dzgniemy go nożem w brzuch?
-Nie pozwolę Ci sie poświęcić.
-Nie ważne. Pomyślimy o tym po ucieczce.
    Przysuwam sie do Jacka i siadam mu na kolanach tak, żeby móc mu spojrzeć w oczy. Nie odwraca wzroku.
-Kocham Cię wiesz? - mówi Jack.
-Ja ciebie też.
    Przysuwam swoja twarz do jego i całuje go prosto w usta. Wkładam mu ręce we włosy, przyciskając tym go do siebie. Obejmuje mnie w pasie. Odsuwam się od niego delikatnie i patrzę mu w oczy.
-Jesteś taka piękna. -mówi i zaczyna całować mnie w szyje, potem po policzkach, nosie, skroni, aż wreszcie znowu odnajduje moje usta i całujemy sie bardzo długo, nie zważając na zamieszanie, spowodowane pobudką reszty.
-Przestańcie już, bo mi niedobrze. -Susan bierze kaptur od bluzy Mike i udaje,że wymiotuje. Parskamy śmiechem,ale nie odsuwam się od Jacka. Wręcz przeciwnie. Biorę jego twarz w dłonie i namiętnie całuje, na co Susan ponownie wybucha śmiechem.
-Co tu tak wesoło? -wzdrygam się, a w pomieszczeniu momentalnie następuje cisza.
Piorunuje rycerza wzrokiem i mocno zaciskam dłoń na nożu.
-Czy coś sie stało? -pytam z udawana ciekawością.
-Musimy wam to wstrzyknąć.- rycerz pokazuje na wielką czarną skrzynkę z strzykawkami w środku. Są wypełnione błękitnym płynem.
-Po co?
-Taki rozkaz pana.
       To ten moment. Wyciągam nóż z kieszeni i napieram  na jednego z rycerzy. Dostaje prosto w brzuch, ale on też strzela celnie. Czuje przeszywający ból w udzie. W całym ciele. Każdy kawałek mojego ciała boli. Upadam na ziemie. Jack klęka obok mnie.
-Przepraszam, że się nie udało. - szepcze cicho.
     Rycerz podnosi mnie, przerzuca przez ramie i wynosi z celi.
-Dokąd mnie zabieracie?-jęczę,bo ból w nodze jest nie do zniesienia.
-Ciebie nie mieliśmy odurzyć.
     Rycerze niosą mnie długimi korytarzami, aż dochodzimy do pokoju, ze szklanymi ścianami.
Otwierają drzwi i jeden z nich popycha mnie mocno. Trace równowagę i lece na drewnia podłogę.
-Oto ona Panie.
-Zostawcie nas.- Czarny obrotowy fotel obraca się. Siedzi na nim Pan Kruków.
-Czego ode mnie chcesz? - wypluwam z siebie te słowa.
-Chciałaś uciec.
-Chciałam i chce cię pokonać.
-Chyba już za późno ślicznotko.
-Co?
-Moje wojska juz zaatakowały Evana.
-Jak to?To po co ci ja?
-Bo jest pewnien problem. Moi słudzy powinni juz wracać z moim bratem do zamku,ale..
-A ci wszyscy ludzie? Zabiles ich?
-Nie jestem glupi. Nie pozwoliłem rycerzom pozabijac moich poddanych.
-To po co ci ja? - ponawiam pytanie.
-Evan nie jest idiotą. Jego genialny "gang świrusów" wynalazł antidotum.
-Na co?
-Na śmierć.
-Czyli, że co? Że jest nieśmiertelny?
-W jego planie jest luka. Ty jesteś ta luką.
-Nie rozumiem.
-Słuchaj ślicznotko. On może sobie brać to antidotum, ale ja mam ciebie. On może zginąć jedynie z twojej ręki.
-Z mojej ręki?- parskam śmiechem.-Myślisz, że ci pomogę?
-Będziesz musiała.
-Co...
     Zanim zdążę sie zorientować otwierają sie drzwi, a na progu stoi dwóch rycerzy. Trzymają Jacka. Rzucam sie w jego stronę, ale czuje ból w udzie. Na podłodze jest wielka plama krwi.
-Co chcesz mu zrobić?
-Jeżeli zabijesz Evana, daruje mu życie. Jeżeli nie, on umrz..
     Pan nie konczy zdania, ponieważ drzwi otwierają sie ponownie. W nich pojawia sie Evan z rycerzem u boku, ale nie jest ani poobijany, ani podrapany. Tak, jakby poddał sie bez walki. Uśmiecha się, ale gdy jego wzrok przesuwa sie na mnie, miejsce uśmiechu zajmuje przerażenie i zdziwienie
-Co ty tu robisz Kristen?
-Wreszcie mi sie udało. Juz nigdy mi nie przeszkodzisz Evanie. Od teraz zmienimy nazwę z "Evens" na "Ciemna Kraina Pana Kruków".
-Nie uważasz, że za długo jak na nazwę? -pyta szyderczo Evan. Zmienił się odkąd go ostatni raz widziałam. Wydoroślał.
-W skrócie CKPK.
-Orginalne.
-Dość tego gadania. Chodź ślicznotko.-zwraca sie do mnie i bierze mnie za rękę. Następnie każe Evanowi klęknąć, a mi daje pistolet.
     Patrzę w oczy Jacka, ale mój wzrok przesuwa sie od raz na jego stopę. Został postrzelony.
     Evan klęczy przede mną, a ja spoglądam na niego, trzymając pistolet obiema rękami. Celuje mu w głowę. Jest taki bezbronny, a ja nie mogę mu pomóc. Muszę go zabić.
-Strzelaj!- głos Pana Kruków roznosi sie po całym pomieszczeniu.
-Przepraszam Evanie.- szepcze mu do ucha i patrzę na łze spływającą po jego policzku.
      Celuję w jego głowę, ale zanim zdążę pomyśleć odwracam się i wypuszczam kulę prosto w pierś Pana Kruków.



------------
Dawno nie było rozdziału, dlatego ten jest taki długi. Kolejne będą szybciej. Komentujcie,obserwujvie, czytajcie <333

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 15

-Nie!- krzyk rozchodzi sie głucho po całym pomieszczeniu. Rozglądam się szukając osoby, która wydobyła z siebie ten dźwięk. Wszystkie oczy są zwrócone w moją stronę. To mój krzyk.
     Rycerz uśmiecha sie do mnie i odkłada pistolet od głowy Mike.
-To może ty księżniczko zajmiesz jego miejsce.
     Patrzę na Jacka. Nic nie mówi, tylko wpatruje się w swoje stopy. Nie jest dość odważny, żeby zająć miejsce Mike, ale ja muszę chronić przyjaciela. Czuję jak łzy cisną mi się pod powiekami. Przygryzam wargę i powstrzymuje je. Powoli idę w stronę rycerza i Mike. Chłopak podnosi wzrok i patrzy na mnie ze współczuciem. Cieszę sie, że mogę mu pomóc. Klękam i zamykam oczy. Czuję, jak rycerz przykłada mi pistolet do głowy.
-Zabiliscie już tego chłopa..- otwieram oczy. Pan Kruków właśnie wszedł do pomieszczenia, a jego wzrok zatrzymał sie na mnie.- czy wy wiecie kim ona jest idioci? Ona pomoże nam pokonać Evana.
-Nigdy ci nie pomogę!!!
-Przynajmniej popatrzysz jak mój braciszek umiera. - posyła mi szyderczy uśmiech i zwraca się do rycerzy. - Dlaczego nie zabiliscie tego chłopaka!?
-Ona się zgłosiła za niego Panie.
-Podarujcie im. I tak niedługo umrą. - wychodzi. Rycerz czeka aż drzwi zamkną się dokładnie i popycha mnie z całej siły. Lece na podłogę i podpieram sie rękami. Rycerz bierze nóż, rozcina mi policzek, a gorąca krew spływa mi po twarzy.
-Zostaw ją! - Jack łapie rycerza za nadgarstek i wytrąca mu nóż. Wstaję i przytulam się do mojego przyjaciela, a on gładzi mnie po włosach. 
-Jesteśmy z tobą.
     Inny z rycerzy zakłada mi kajdanki i prowadzi do naszej celi. Wchodzę do niej, a Jack wnosi ledwo żywego Mike i kładzie go na ziemi. Klekam przy nim i kładę mu rękę na czole, przy okazji odgarniajac brudne włosy. Ma gorączkę.
    Chce odejść i zacząć szukać zimnej wody, żeby móc zrobić mu okład, ale Mike lapie mnie za rękę.
-Zostań Kris.- patrzy na mnie smutnymi oczami i delikatnie podnosi rękę, żeby dotknąć moich włosów. -Uratowałaś mi życie.
-No właśnie. Nie po to, to zrobiłam żebyś teraz umarł. -zrywam sie z miejsca. Podchodzę do mamy, która z wielkim uśmiechem na twarzy podaje mi jakąś szmatkę zamoczoną w zimnej wodzie. Ten uśmiech ja odmładza. Kiedyś musiała być bardzo ładna.
     Idę do Mike i robię mu okłady. Gorączka spada, ale chłopak wygląda bardzo źle. Jego głowa leży na moich kolanach. Trzyma mnie kurczowo za rękę, a ja głaskam go po policzku. Jack bacznie mi się przygląda. Zaciska zęby i odwraca wzrok. Staram się na niego nie patrzeć, ale pragnienie jest silniejsze i zerkam na ukradkiem. Chcę zobaczyć, jak zareaguje, lecz jak zawsze widzę tylko uśmiech na jego twarzy i ciepłe,braterskie spojrzenie.
 "Jesteśmy z tobą"
     Głos Jacka tkwi mi w pamięci. Mam ochotę rzucić się mu w ramiona i powiedzieć: "Ja też jestem z tobą".
To byłoby jednak nie rozważne, zważywszy na sytuacje w jakiej się znajdujemy.
     Mike zasnął. Powoli podnoszę jego głowę i kładę ją na kolanach Susan, która opiekuńczo głaska go po twarzy. Muszę wymyślić jakiś plan. Już niedługo nas zabiją i zniszczą wszystko.
-Tak, już jutro.
      Wstaję i podchodzę do cicho do krat. Nikogo nie widzę, ale słyszę dwa męskie głosy. Nadstawiam słuchu.
-...mówił, że mamy to zrobić jutro.
-Nie jest jeszcze na to gotowy.
-Dlaczego?
-Jutro rano mamy wstrzyknąć tym w celi numer pięć środek odurzający.
-Ale dlaczego? - rycerz prawie krzyczy.
-Kretynie! Bądź ciszej.- zniża głos.- Dziewczyna. Kristen Johson.Pan się jej obawia. Ponoć ma jakieś zdolności nadprzyrodzone.
     Dopiero po chwili się orientuję się, że rozmawiają o mnie. Zdolności nadprzyrodzone? Czyli co? Kolejni twierdzą, że jestem nienormalna. Patrzę na swoje dłonie, ale nie widzę w nich nic niezwykłego, dlatego przestaje to robić i zaczynam ponownie słuchać rycerzy.
-Alee... co ona może zrobić?
-A bo ja wiem? Jutro Pan zaatakuje Evana, a dziewczyna mu pomo...
-Ciii. Chyba ktoś nas woła.
     Słysze oddalające się kroki i odsuwam się od krat. W głowie ciągle brzmi mi głos rycerza."ma jakieś zdolności nadprzyrodzone.." Ja nie mam żadnych zdolności. No dobra, rozmawiałam z psem, ale tylko to. Nic więcej. A po za tym, wtedy byłam zmęczona i odurzona zapachem krwi i potu. Skąd pewność, że to mi się nie wydawało. Ja jestem normalna. Nie zwariowałam.
     Siadam na podłodze obok Jacka, który podczas tego jak ja podsłuchiwałam rycerzy, on opiekował się Mike. Kładę mu głowę na ramieniu i czuję jak jego ręka oplata się wokół mojej talii.
-Jack.. musimy dzisiaj w nocy uciec i zabić Pana Kruków.
-Dlaczego?
    Prostuję się i opowiadam mu to, co usłyszałam od strażników. Słucha uważnie, nie przerywając mi ani razu. Gdy kończę, mierzwi ręką włosy i zastanawia się przez chwilę.
-Masz rację.Musimy uciekać dziś w nocy.



-----------------------------
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale nie mam weny w ogóle. No nie wiem jak rozdział. Piszcie co i jak :**