Mam zamknięte oczy. Muszę coś wymyśleć. Masuje moje skronie, przy okazji obserwując wszystkich, którzy siedzą obok mnie.
-A może poprostu ich zmanipulujesz? -zaczyna Jack.
-Okej...to może teraz jakiś mądry pomysł.- jestem zdesperowana i brzmie jak mala dziewczynka,która za wszelka cenę chce dostać lizaka.
-Ale czemu nie? Potrafisz być bardzo przekonująca.
-Ty myślisz, że to są idioci?
-No nie, ale..
-Przepraszam, że przerywam tą zacięta wymianę zdań,ale mamy sie stąd wydostać tak?
Za kilka godzin przyjdą nam coś wstrzyknąć i nie możemy na to pozwolić tak?
-Czy możesz w końcu przejść do sedna Mike?!- krzycze, a mój głos rozchodzi się głosem po całej celi. Nie chciałam krzyczeć.
-No już. Wystarczy tylko, że jak oni przyjdą trzeba ich zaatakować. Nie będzie ich dużo, a nas jest pięcioro. Wielka filozofia.
-Chyba wolałabym plan, który na pewno sie uda. A my nie mamy nawet czym ich zaatakować.-prostuję.
-Czyżby?-Jack wyciąga z kieszeni mały nożyk,a na jego twarzy pojawia sie grymas,który można by było nazwać uśmiechem.
-Skąd go masz? - biorę od niego nóż ze zdziwieniem.
-Zabrałem jednemu z rycerzy.
-Dobra. To przez najbliższe dwie godziny ja z Jackiem staniemy na warcie, a jak przyjda wstrzyknąć nam ten środek zaatakujemy ich. Kto weźmie nóż?
-Ty weź Kris.- pierwszy raz od rozpoczęcia naszej narady Susan zabiera głos.
-Jeśli myślisz, że jestem na tyle sł.. -dziewczyna podnosi głowę, a ja momentalnie przerywam. Zamiast cierpienia, widzę na jej twarzy ulgę i chodź jej oczy są podkrążone ze zmęczenia, a włosy oblepione krwią i potem, ona sie uśmiecha. Nie kończę zdania. To nie miało być złośliwe.
Susan zauważa, że sie jej przyglądam i orientuje się, co miałam na myśli.
-Nie o to mi chodziło.
-Wiem.
-Myślę, że jeśli jesteś naszą przywódczynią masz prawo mieć największe przywileje. Chętnie sama bym ich zabiła, ale tobie sie to należy.- uśmiecha się.
-Dzięki Susan. To miłe.
-Mogę iść juz spać? - pyta Mike przecierając pięściami oczy jak małe dziecko.
-Możesz.-uśmiecham się.
Chłopak ponownie kładzie głowę na kolanach siostry, a ona opiera się o ścianę i zamyka oczy. Obok na ziemi kładzie się Annie.
Czasem nie mam odwagi nazywać ją mamą. Zostawiła nas. Mnie, Alana i tatę.
Starczy.-karce sie w duchu.
Zostawiła nas, ale nadal jest moja matką.
Na pewno mnie kocha. Musiała mieć powody, żeby nas zostawić. Spytam ją o to, ale muszę z tym poczekać.
-O czym myślisz?- nawet nie poczułam jak Jack usiadł obok mnie i złapał mnie za rękę.
-O tej ucieczce. Boję się, że to wszystko nie wyjdzie. Że nie zdążymy.- kłamię. Nie chce mu mówić, że ciągle rozmyślam o Annie.
-Nie przejmuj się tym.
-Jak mam się tym nie przejmować, jak to jest takie ważne? -patrzę przed siebie z głową opartą na ramieniu Jacka.- przecież to ja was tu przyprowadzilam. On zniszczy wszystko! Dzieci, kobiety, wszystkich. I tylko ja mogę zapobiec temu rozlewowi krwi. No bo pomyślałeś co będzie jak uciekniemy?- siadam na przeciwko niego i patrzę mu prostu w oczy. -Równie dobrze możemy tu w tej celi otworzyć portal i wrócić do domu. Ja tu przyszłam odzyskać mamę, ale wiem, że nie mogę zostawić tych wszystkich ludzi. Musimy ich uratować. Ktoś musi sie poświęcić.
-Co?
-No a co myślisz? Wejdziemy do jego kwatery i co dzgniemy go nożem w brzuch?
-Nie pozwolę Ci sie poświęcić.
-Nie ważne. Pomyślimy o tym po ucieczce.
Przysuwam sie do Jacka i siadam mu na kolanach tak, żeby móc mu spojrzeć w oczy. Nie odwraca wzroku.
-Kocham Cię wiesz? - mówi Jack.
-Ja ciebie też.
Przysuwam swoja twarz do jego i całuje go prosto w usta. Wkładam mu ręce we włosy, przyciskając tym go do siebie. Obejmuje mnie w pasie. Odsuwam się od niego delikatnie i patrzę mu w oczy.
-Jesteś taka piękna. -mówi i zaczyna całować mnie w szyje, potem po policzkach, nosie, skroni, aż wreszcie znowu odnajduje moje usta i całujemy sie bardzo długo, nie zważając na zamieszanie, spowodowane pobudką reszty.
-Przestańcie już, bo mi niedobrze. -Susan bierze kaptur od bluzy Mike i udaje,że wymiotuje. Parskamy śmiechem,ale nie odsuwam się od Jacka. Wręcz przeciwnie. Biorę jego twarz w dłonie i namiętnie całuje, na co Susan ponownie wybucha śmiechem.
-Co tu tak wesoło? -wzdrygam się, a w pomieszczeniu momentalnie następuje cisza.
Piorunuje rycerza wzrokiem i mocno zaciskam dłoń na nożu.
-Czy coś sie stało? -pytam z udawana ciekawością.
-Musimy wam to wstrzyknąć.- rycerz pokazuje na wielką czarną skrzynkę z strzykawkami w środku. Są wypełnione błękitnym płynem.
-Po co?
-Taki rozkaz pana.
To ten moment. Wyciągam nóż z kieszeni i napieram na jednego z rycerzy. Dostaje prosto w brzuch, ale on też strzela celnie. Czuje przeszywający ból w udzie. W całym ciele. Każdy kawałek mojego ciała boli. Upadam na ziemie. Jack klęka obok mnie.
-Przepraszam, że się nie udało. - szepcze cicho.
Rycerz podnosi mnie, przerzuca przez ramie i wynosi z celi.
-Dokąd mnie zabieracie?-jęczę,bo ból w nodze jest nie do zniesienia.
-Ciebie nie mieliśmy odurzyć.
Rycerze niosą mnie długimi korytarzami, aż dochodzimy do pokoju, ze szklanymi ścianami.
Otwierają drzwi i jeden z nich popycha mnie mocno. Trace równowagę i lece na drewnia podłogę.
-Oto ona Panie.
-Zostawcie nas.- Czarny obrotowy fotel obraca się. Siedzi na nim Pan Kruków.
-Czego ode mnie chcesz? - wypluwam z siebie te słowa.
-Chciałaś uciec.
-Chciałam i chce cię pokonać.
-Chyba już za późno ślicznotko.
-Co?
-Moje wojska juz zaatakowały Evana.
-Jak to?To po co ci ja?
-Bo jest pewnien problem. Moi słudzy powinni juz wracać z moim bratem do zamku,ale..
-A ci wszyscy ludzie? Zabiles ich?
-Nie jestem glupi. Nie pozwoliłem rycerzom pozabijac moich poddanych.
-To po co ci ja? - ponawiam pytanie.
-Evan nie jest idiotą. Jego genialny "gang świrusów" wynalazł antidotum.
-Na co?
-Na śmierć.
-Czyli, że co? Że jest nieśmiertelny?
-W jego planie jest luka. Ty jesteś ta luką.
-Nie rozumiem.
-Słuchaj ślicznotko. On może sobie brać to antidotum, ale ja mam ciebie. On może zginąć jedynie z twojej ręki.
-Z mojej ręki?- parskam śmiechem.-Myślisz, że ci pomogę?
-Będziesz musiała.
-Co...
Zanim zdążę sie zorientować otwierają sie drzwi, a na progu stoi dwóch rycerzy. Trzymają Jacka. Rzucam sie w jego stronę, ale czuje ból w udzie. Na podłodze jest wielka plama krwi.
-Co chcesz mu zrobić?
-Jeżeli zabijesz Evana, daruje mu życie. Jeżeli nie, on umrz..
Pan nie konczy zdania, ponieważ drzwi otwierają sie ponownie. W nich pojawia sie Evan z rycerzem u boku, ale nie jest ani poobijany, ani podrapany. Tak, jakby poddał sie bez walki. Uśmiecha się, ale gdy jego wzrok przesuwa sie na mnie, miejsce uśmiechu zajmuje przerażenie i zdziwienie
-Co ty tu robisz Kristen?
-Wreszcie mi sie udało. Juz nigdy mi nie przeszkodzisz Evanie. Od teraz zmienimy nazwę z "Evens" na "Ciemna Kraina Pana Kruków".
-Nie uważasz, że za długo jak na nazwę? -pyta szyderczo Evan. Zmienił się odkąd go ostatni raz widziałam. Wydoroślał.
-W skrócie CKPK.
-Orginalne.
-Dość tego gadania. Chodź ślicznotko.-zwraca sie do mnie i bierze mnie za rękę. Następnie każe Evanowi klęknąć, a mi daje pistolet.
Patrzę w oczy Jacka, ale mój wzrok przesuwa sie od raz na jego stopę. Został postrzelony.
Evan klęczy przede mną, a ja spoglądam na niego, trzymając pistolet obiema rękami. Celuje mu w głowę. Jest taki bezbronny, a ja nie mogę mu pomóc. Muszę go zabić.
-Strzelaj!- głos Pana Kruków roznosi sie po całym pomieszczeniu.
-Przepraszam Evanie.- szepcze mu do ucha i patrzę na łze spływającą po jego policzku.
Celuję w jego głowę, ale zanim zdążę pomyśleć odwracam się i wypuszczam kulę prosto w pierś Pana Kruków.
------------
Dawno nie było rozdziału, dlatego ten jest taki długi. Kolejne będą szybciej. Komentujcie,obserwujvie, czytajcie <333
Nie spodziewałam się takiego rozwoju akcji XD Rozdział bardzo mi się podobał
OdpowiedzUsuńSuper rozdziałek!
OdpowiedzUsuńCzekam na następny
Ma nadzieję, że szybciej go napiszesz!
WENY! C;
Usunelas blog o Clove ?
OdpowiedzUsuńhttp://opowiada-nia.blogspot.com/ Zapraszam na mojego nowego bloga :D
OdpowiedzUsuńNo i gdzie kolejny? ;c
OdpowiedzUsuńTeż piszę opowiadania :) Zapraszam na mojego bloga http://tolerancyjna92.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń