wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział 7

   Susan nie śpi już od kilkunastu minut.Ja przez całą noc nie zmrużyłam oka, chodź po walce z duchami byłam wykończona. Nie wiem, która może być teraz godzina.W tym lesie jest ciemno przez każdą porę dnia.
   Ta noc była bardzo ciężka. Z każdej strony słyszałam dziwne pomruki.Z niechęcią patrzyłam na krzewy i drzewa pozbawione liści. Wszystko w tym lesie budziło we mnie grozę. Miałam ochotę zamknąć oczy i pogrążyć się w głębokim śnie, ale nie mogłam.Nie tu. Za bardzo się bałam.
    Spojrzałam na Susan.Jest taka spokojna, jakby codziennie szła przez ciemny las pełen duchów.Dziewczyna chyba zauważyła, że jej się przyglądam, bo zapytała:
-Kiedy wyruszamy?
-Nie wiem.Możemy iść w każdej chwili.
-Obudzić Jacka?
-Poczekaj jeszcze chwilę. - przerwałam. Jack tak słodko śpi.We śnie wygląda jak trzynastolatek. - Słuchaj Susan. Są tu jeszcze jakieś inne stworzenia oprócz duchów? - rozejrzałam się dookoła jakby ta nazwa była przeklęta.
-O tak. - powiedziała z entuzjazmem. - Są tu Wilkołaki,Skrzaty,Nogery i wiele innych.Są nawet normalne zwierzęta.
-Wiesz... trochę się boję.
-Oh, to normalne.Chyba trzeba ruszać.Obudzę Jacka,a ty wyciągnij jakieś jedzenie.
    Zrobiłam tak jak kazała i już po chwili wszyscy zajadaliśmy się drugim bochenkiem chleba. Jack bardzo nas spowalnia przez tę nogę, ale lepiej iść wolno, niż wcale.
    Idziemy w milczeniu rozglądając się we wszystkie strony.Staram się jak najczęściej patrzeć za siebie.Nie chcę umierać z zaskoczenia.Wolę polec w walce.No świetnie teraz myślę o takich rzeczach.Jeszcze tydzień temu nawet przez głowę by mi to nie przeszło.
    Ciekawe co teraz robi mój tata i "brat". Znam Alana od zawsze. Od zawsze go kocham jak normalnego,starszego,głupiego i wkurzającego brata. Nigdy bym nie pomyślała, że jest  tylko moim przyrodnim bratem.Ta myśl przez cały czas nie daje mi spokoju.
-Światło! - krzyk Jacka wyrywa mnie z zamyśleń.
-To jest jakaś chatka.- mówię bez zastanowienia.
-Musimy tam iść.
-O nie,nie nie. Susan, czy ty oglądasz horrory? Takie rzeczy nie kończą się dobrze.
   Susan zignorowała uwagę Jacka i spojrzała wyczekująco na mnie.
-Myślę, że powinniśmy tam iść. - dziewczyna obdarzyła mnie promiennym uśmiechem, a Jack spojrzał na mnie wilkiem. - Tam może być ktoś, kto nam pomoże.
-Też tak myślę. -Odparła Susan i pewnym krokiem ruszyła w kierunku chatki.
   Jack chciał zaprotestować, ale ja złapałam go za rękę i pociągnęłam ku oddalającej się dziewczynie. Susan szła tak szybko,że musieliśmy biec aby dotrzymać jej kroku.
    Po chwili wszyscy staliśmy przed małą drewnianą chatką.Miała dwa okna z niebieskimi zasłonami w kwiatki i niewielkie drzwi, w których normalny człowiek nie może się zmieścić bez schylania.
    Susan podeszłą bliżej i weszła po małych kamiennych schodkach.Nachyliła się i leciutko zapukała do drzwi.Nikt nie otworzył. Zapukała ponownie i po chwili w futrynie pojawił się bardzo mały człowiek.Mógł mieć jakiś metr trzydzieści wzrostu i wyglądał dość dziwnie.Miał skośne,zielone oczy, pomarszczona twarz i wydęte usta.Włosy miał siwe,ale w niektórych miejscach przebłyskiwała łysina.
-Jeremiasz!- krzyknęła Susan i przytuliła się do stwora.Ten widok był odrażający, jednak dziewczyna się tym nie przejmowała.- Co ty tu robisz? - zapytała z uśmiechem.
-Miło Cię widzieć Susan.Postanowiłem przejść na emeryturę i zamieszkać włąśnie tu.
-Doskonale.- Uśmiech nie schodził z twarzy dziewczyny. Od czasu, gdy duchy porwały Mike, nigdy nie była taka szczęśliwa.- Oh, zapomniałam.To jest Kristen... - wskazała na mnie , a ja posłałam Jeremiaszowi skromny uśmiech. - ... a to jest Jack. - chłopak spojrzał niepewnie na stwora i przeczesał ręką włosy.
-Witajcie, jestem Jeremiasz. Zapraszam do środka.Tylko uważajcie na głowy.
    Schyliliśmy się i weszliśmy do małej chatki.Gdy tylko przestąpiłam próg  moje nozdrza wypełnił zapach grzybów.Rozejrzałam się. Wszędzie na ścianach suszyły się borowiki i prawdziwki.
    Domek był niewielki. Miał dwa pokoje.Jednym była łazienka, a drugim kuchnia,jadalnia,sypialnia i salon.Na środku drugiego pomieszczenia stał wielki stół przykryty pomarańczowym obrusem w kwiatki. W kącie stały dwa łóżka z pościelą w kwiatki.Na przeciwko nich był mały telewizor. Cały pokój pokrywała brązowa wykładzina w niebieskie kwiatki.
    Chyba Jeremiasz musi bardzo lubić kwiatki.
-Siadajcie.-stwór wskazał na stół z pomarańczowym obrusem.- Macie może ochotę na zupę grzybową?
-Bardzo chętnie.-powiedziałam i spojrzałam na moich przyjaciół. Kiwnęli twierdząco głowami.
    Po chwili przed nami stały trzy talerze gorącej zupy grzybowej. Jeremiasz podał nam łyżki i serwetki, a ja zabrałam się do jedzenia.Od tak dawna nie jadłam nic ciepłego, że szybko zjadłam zupę i poprosiłam o dokładkę.
    Naglę z małego pomieszczenia, które było łazienką, wyszedł drugi stwór.Był bardzo podobny do Jeremiasza, tylko jego głowę pokrywała czarna czupryna.
-Tato! Przecież wiesz, że gobliny nie powinny przebywać z ludźmi. -Więc to były gobliny. Głos stwora był bardzo wysoki.Omal nie parsknęłam śmiechem.
-Nonsens synu! Siadaj z nami.
-Nig..- przerwał. Jego wzrok zatrzymał się na Susan. - Suz? Czy to ty?
    Dziewczyna spojrzała na stwora, a łyżka wypadła jej z ręki i uderzyła z łoskotem o pusty talerz.
-Eric?- Susan wstała i podeszła do goblina z uśmiechem.- Tyle się nie widzieliśmy.- Podała mu rękę, ale on ją zignorował i przytulił dziewczynę.
-Brakowało mi cie Suz.
-Mi Ciebie też.
   Eric usiadł z nami przy stole, a ja opowiedziałam Jeremiaszowi o celu naszej wyprawy.Rozpromienił na wieść, że to ja jestem ta "słynna Kristen Johson". Rozmawialiśmy jeszcze przez dłuższą chwilę, gdy naglę Eric spojrzał przez okno i omal nie zemdlał.
-Kruczy rycerze tu idą.- jego głos się łamał, ale Jeremiasz zareagował natychmiast.
-Idźcie tylnym wyjściem. Ja ich zatrzymam przez chwilę.
-Tato nie! Oni Cię zabiją! - Eric miał łzy w oczach.
-Poradzę sobie.
  Susan otworzyła tylne drzwi i powoli wyszliśmy na zewnątrz.Kucnęliśmy pod oknem, żeby wszystko słyszeć.
   Serce biło mi jak szalone.Wiem, że przez cały czas byłam centymetr od śmierci.Bałam się. Łza spływała mi po policzku, ale szybko starałam ją rękawem,żeby nie okazywać słabości. Jack zauważył ten ruch.Objął mnie ramieniem i odgarnął włosy z czoła.Leciutko musnął ustami moją skroń.Pochylił się i wyszeptał mi do ucha "Będzie dobrze".
   Głośny trzask drzwi przywrócił mnie do rzeczywistości.Kątem oka spoglądałam przez okno.Trzej rycerze właśnie wtargnęli do chatki Jeremiasza.Według mnie nie wyglądają jak rycerze, bardziej jak żołnierze.Mają na sobie czarne kombinezony i wielki hełm. Na ramionach wiszą im duże karabiny.
   Jeden z nich odzywa się bardzo niskim głosem.
-Gdzie ona jest? - chyba chodzi o mnie.
-Ale kto? - pyta spokojnie Jeremiasz.
    Rycerze rozglądają się uważnie po pokoju.
-Wiemy, że tu była.Gdzie ona jest? - powtarza rycerz.
-Ale ja nie wiem o kogo chodzi.
-Tak? To co na stole robią trzy miski?- Wpadka.Czemu on tego nie posprzątał!?
-Byłem głodny. - Ton Jeremiasza jest nadal spokojny.
-Kłamie.- mówi ten co przepytywał goblina.To chyba ich szef.- Zabijcie go.
   Drugi rycerz ściągnął karabin i przyłożył do głowy Jeremiasza. W jego oczach widziałam strach, a z ruchu ust można  było odczytać "Pomocy!"
   Słyszę głośny wystrzał i przenikliwy krzyk.
-Nie! - mówię dość głośnym tonem.
     Może tego nie słyszeli-myślę.Podnoszę wzrok i rozglądam się po pokoju. Goblin leży w wielkiej kałuży krwi.Jego wzrok jest martwy.
    Słyszę ponowny wystrzał i spoglądam na Jacka.Metalowa kula właśnie przeleciała centymetr od jego głowy.



--------------------

Tak oto 7 rozdział. Nie wiem czy będzie się Wam  podobał. Chyba mi nie wyszedł ;//
No tak komentujcie, wytykajcie błędy xd Starczy, że napiszecie (nawet z anonimowego) Nie podoba mi się , czy podoba mi się, a naprawdę będę wdzięczna. Wszystkie linki zostawiajcie w zakładce "Spaam ♥" a napewno je zobaczę. Gdy zostawiacie pod postami wchodzę, ale nie zawsze.
Więc tak kolejny rozdział może w poniedziałek, ponieważ moje został mi ostatni tydzień ferii i muszę zacząć się uczyć -.- bo po feriach nawalili sprawdzianów. No to tyle ;) Czytajcie, Komentujcie, Obserwujcie ♥

piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 6

-Susan! - krzyczy Jack i nachyla się nad nieruchomą dziewczyną. Robię  tak samo.
    Biorę rękę Susan i przyglądam się jej ranie z bliska.Kiedyś widziałam podobną. Jak byłam mała często bawiłam się z Alanem nad stawem, który znaleźliśmy wspólnie.Było tam dużo niebezpiecznych stworzeń.
    Pewnego dnia jadowity wąż ugryzł Alana w kostkę.Była spuchnięta, a z otworów sączyła się krew razem z zieloną cieczą.
-Odsuń się Jack. - Mówię  i popychan go ratując Susan od ponownego zdzielenia w policzek. -To trucizna.
    Rana wygląda tak samo jak Alana.Przypomniało mi się jak tata ratował mojego brata. Przyłożył usta do rany i zaczął wysysać jad.
   Odetchnelam głęboko i zaczęłam robić to co tata . Jack spojrzał na mnie z podziwem.Po wyssaniu całego jadu pobiegłam do magazynu oni opatrzyłam ranę.Sprawdzam tętno.Żyje, ale trucizna musiała już zawładnąć częścią jej ciała, bo Susan ciągle nie odzyskała przytomności.
-Dobra jesteś.- Mówi Jack.Jest brudny w krwi i błocie.Wyglada na przerażonego.
-Przepraszam, że Cię popchnęłam, ale wiesz, bicie po twarzy raczej nic nie zdziała.
-Spanikowałem.Nigdy nie byłem w takiej sytuacji.Za to ty byłaś cudo..
-Co tu się stało?-Przerywa nam Susan.Byliśmy tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyliśmy jak się podniosła.
   Rozejrzałam się po okolicy.Miejsce wygląda  jak pobojowisko.Dziwie się, że nie słyszałam żadnych odgłosów ataku.Wszędzie są powypalane dziury, a w powietrzu unosi się dym, spowodowany palącym się lasem.Drzewa, które na jesieni nie mają już liści stoją w ogniu.Gałęzie są połamane.
   Nagle poczułam przeszywający ból w przedramieniu. Moja ręka piecze mnie od środka. Spojrzałam na Jacka.On również wije się z bólu.Po chwili usłyszałam czyjś głos w mojej głowie:
-Mam tych na których Ci zależy.Przyjdź do Pałacu Kruków i oddaj się mi wielka Kristen Johson, a nikomu z twoich bliskich nic się nie stanie.Już niedługo się spotkamy.
    Straciłam przytomność.Obudziłam się dopiero gdy słońce pojawiało się nad widnokręgiem.Susan i Jack wpatrują się we mnie z przerażeniem w oczach.
-Nic Ci nie jest?
-Nie. - kłamie.Ciągle w głowie słyszę ten przenikliwy głos.To nie chodzi tylko o Mike.- Usłyszałam głos.Pałac kruków! On ma moich bliskich.Ma moją matkę i ma Mike. - Próbuje się podnieść, lecz natychmiast upadam.
-Spokojnie Kris.Powiedz dokładnie co usłyszałaś.
-"Mam tych na których Ci zależy.Przyjdź do Pałacu Kruków i oddaj się mi wielka Kristen Johson, a nikomu z twoich bliskich nic się nie stanie.Już niedługo się spotkamy" - recytuje z pamięci.Ten głos utkwił w mojej głowie.Już nigdy się go nie pozbędę.
-To ty... ty masz na nazwisko Johson? - Susan jest przerażona.
-Tak.A co?
-Przepowiednia powiedziała, że dziewczyna o nazwisku Johson przywróci u nas słońce.To ty musisz pokonać władcę naszego świata.I musisz odbić mojego brata.
-A ty wiesz gdzie to jest?
-Nie.Ale wiem kto może wiedzieć.
     Pomogli mi wstać. Oddalamy się od magazynu.Idziemy opustoszałą ulicą , gdy nagle zaczyna padać deszcz. Wielkie krople uderzają o metalowe dachy szarych budynków. Po drodze potykam się dwa razy o dziury w chodniku. Moje glany są brudne w krwi Susan i błocie.
   Idziemy w milczeniu. Susan oddala się ode mnie i Jacka. Słyszę jak płaczę.Wydaję mi się, że chce to ukryć.Ja jednak nie widzę nic złego w płaczu. To wcale nie znaczy, że jesteś słaby, tylko że nie masz już siły.Nagle czuje rękę Jacka na swoich plecach.
-Jak się czujesz?
-Źle.Ciągle mam ten głos w głowie.A wiesz co jest najgorsze?
-Nie.
-To, że oni nie mają tylko Mike.Oni mają też moją mamę.
-Skąd to wiesz?
-Nie wiem. - wzruszam ramionami. - Mam takie przeczycie.
    Resztę drogi pokonujemy w milczeniu.Dom do którego dochodzimy jest inny niż wszystkie.Jest zbudowany z drewna, a dach ze słomy.
-Wchodźcie.Ona nam pomoże.
    Wchodzimy do środka. Mój nos wypełnia zapach lawendy i różnych ziół. Mieszkanie jest bardzo małe. Na ścianach są powieszone szmaciane lalki i zaschnięte zioła. W kącie siedzi starsza pani i wpatruje się w nas.
-Susan.Co ty tu robisz? - odzywa się.
-Przyszliśmy panią zapytać o drogę do Pałacu Kruków.
-Ah tak. Pałac Kruków. Droga do niego jest bardzo niebezpieczna.Najpierw trzeba przejść przez Las Duchów,potem iść pomarańczową ścieżką przez Zielone królestwo.Następnie musicie przejść przez pustynię i dojdziecie do Pałacu Kruków.
-To bardzo daleko.
-Tak. Ale musicie iść pieszo.
-Dlaczego?
-Po prostu inaczej się nie da.
-To nam zajmie dużo czasu.
-Nie jeśli panna Johson wam pomoże.
-Ja? Ale co ja mam zrobić?
-Z czasem się dowiesz.
    No super.Mam dowiedzieć się coś czego nie wiem.I teraz na mnie spadnie cała odpowiedzialność.Po prostu cudownie.
-Dziękujemy za pomoc.
-Nie ma sprawy dzieci.
    Wychodzimy z tego domu i Susan klepie  mnie po plecach.
-No tak czeka nas długa droga.
    Poczułam ucisk w żołądku.Na początku pomyślałam,że to przez stres.Nie, po prostu jestem głodna.Wyciągam cały bochenek chleba i dziele go na 3 części.Podaje je Jackowi i Susan.Jemy bardzo wolno, ponieważ nasze zapasy nie są duże.Idziemy w milczeniu jedząc chleb.Nagle czuję jak zimny wiatr łaskocze mnie w plecy.Spoglądam na Susan.Dziewczyna idzie prędko nie zważając na podmuchy wiatru, chociaż ma na sobie bluzkę bez rękawów.Idziemy jeszcze chwilę gdy nagle Susan się zatrzymuję.
-Oto las duchów.
    Pokazuje ręką ciemny las.Wiatr wieje tu jeszcze mocniej. Słychać przeróżne odgłosy, a nad drzewami unosi się gęsta mgła.
-I my mamy niby do tego wejść? - sarkastycznie pyta Jack.
-Tak.- odpowiada z uśmiechem Susan i łapie nas za ręce.
    Zamykam oczy i wchodzę do ciemnego lasu.Nagle obok mojej głowy coś przelatuje.
-Co to było? - pytam odruchowo.
-Ale co?
-To co przeleciało mi obok głowy. Susan... czy w tym lesie są duchy?
-Kris a ty myślisz ,że dlaczego ten las nazywa się "Las duchów"?
     Po chwili znowu słyszę świst obok mnie.Susan też to widzi. Szybko sięgam po mój łuk i wyciągam strzałę. Po chwili orientuje  się, że nie umiem strzelać.Patrze na moich przyjaciół. Jack wyciąga swój miecz, a Susan krótki sztylet. Jestem tak przerażona, że puszczam strzałę ,którą zdążyłam nałożyć już na cięciwę. Poleciała prosto w jednego ducha. Zjawa rozpływa się w powietrzu.
Bez namysłu wyciągam kolejną strzałę i po sekundzie drugi duch znika. Patrze jak Jack i Susan przecinają swoimi broniami powietrze.Staram się strącić strzałami jak najwięcej zjaw.Nagle słyszę krzyk Jacka. Spoglądam w jego stronę.Duch musiał ugodzić go w nogę, bo Jack leży na ziemi i trzyma się za stopę.Wyciągam strzałę z kołczana i strzelam do ostatniej zjawy, próbującej zaatakować mojego przyjaciela.Osuwam się na ziemie i z trudem łapię oddech. Idę na kolanach do Jacka, bo nie mogę się podnieść.
-Co mu się stało? - pytam Susan
-Nie umie obsługiwać się mieczem. Duchy mogą tylko otruć ale nie biją. Chciał uderzyć i miecz wymsknął mu się z ręki.Trzeba go opatrzyć.Wyciągnij bandaż z mojego plecaka.Nieźle sobie poradziłaś Kris.
-Dzięki. - mówię i zaczynam grzebać w plecaku Susan.Wyciagam bandaż i poddaje go dziewczynie, a ona opatrza Jacka.
-On nie może iść dalej.Musimy zrobić przerwę.
-Przez ten czas wy się prześpijcie. -Susan chce zaprotestować, ale ja uciszam ją gestem. -Ja już spałam.Wezmę pierwszą wartę.Obudzę was za kilka godzin.
    Dziewczyna spoglada na mnie i kładzie głowę na miękkim mchu obok twarzy Jacka,który chrapie już głośno.Opieram się o drzewo i zamykam oczy. To był ciężki dzień.Uratowałam życie Susan,przytuliłam się z Jackiem,porwali Mike i pokonałam gromadę duchów.Przecież ja nie umiem strzelać z łuku.Jak do licha zestrzeliłam tyle zjaw.Wtedy przypomniało mi się jak wzięłam łuk od Mike i od razu poczułam się jakbym miała go od dawna.Po prostu ten łuk jest stworzony dla mnie.On mnie wybrał.
    Otwieram oczy i rozglądam się dookoła. Czeka nas jeszcze długa droga. -myślę.


----------------------------

No tak ;) Po pierwsze chcę Wam powiedzieć, że mam bardzo bujną wyobraźnie i opowiadania raczej nie skonczą się na duchach. Po drugie dziękuje że tyle osób komentuje moje posty. W tym rozdziale starałam się zawrzeć wiecej opisów, jak mi radziliście. Piszcie czy ten rozdział jest lepszy i komentujcie.Dziękuje za dobre słowa i za uwagi dzięki którym moje opowiadania będę ciekawsze (taką mam nadzieję ).

Dziękuje wszystkim z całego serca ;) Naaprawdę :3

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział 5

    To co tam zobaczyłam bardzo mnie zdziwiło.Spodziewałam się , hmm no nie wiem, statków kosmicznych albo jakiś wielkich urządzeń, a zobaczyłam zupełnie co innego. Szare ulice,smutne,opuszczone domy.Zupełnie jak u nas. Po chwili ujrzałam w ciemności wielkie zielone oczy.Ogromny,czarny pies powoli szedł w nasza stronę. Nagle zaczął biec prosto na nas.Z przerażeniem patrzyłam jak się zbliża.Już po nas - pomyślałam.Zamknęłam oczy i czekałam na śmierć.Nic się nie wydarzyło.Spojrzałam i zobaczyłam bestię leżącą na ziemi.Popatrzyłam na Jacka.Jest tak samo przerażony jak ja.
-Co wy tu robicie? - Wzdrygnęłam się. Powoli się odwracamy i widzimy dziewczynę, która uratowała nas przed wielkim psem .Ma ciemne czarne włosy i zielone oczy.Jej cera jest jasna, a policzki ma zaczerwienione z zimna. Ma na sobie spodnie moro i czarną koszulkę na ramiączka.
-Chyba dostaliście silnego szoku.-dziewczyna odzywa się znów.
-My...my nie jesteśmy stad. Jesteśmy z...-mówię
-Z zewnątrz ? Jak?
-Jack naprawił pilota.W ogóle to kim ty jesteś?
-Mieszkam tu od 12 lat razem z moim bratem.Otworzyłam portal w wieku 6 lat i wzięłam Mike ze sobą.Nie potrafiliśmy stąd wrócić. Odtąd żyjemy razem z naszą "mamą".To ona nas wychowała.Mam na imię Susan.
-Jestem Kristen,a to jest Jack.
-Po co przyszliście?
-Moja mama gdzieś tu jest.
-O ile nie została zabita przez wielkiego,czarnego psa! - mówi z podnieceniem Jack- Co to w ogóle było?
- To był Noger. W naszym świecie to norma.Moja mama hoduje takiego. Tylko na razie jest mały. Tu można znaleźć dużo strasznie...
-Susan!
-Super. Musiał przyjść. To jest Mike.
  Chłopak podbiegł do nas. Ma jakieś 17 lat i wygląda zupełnie jak Susan. Czarne włosy spływające po czole. Ciemne, zielone oczy i uwodzicielski uśmiech. Jego twarz porywają liczne blizny,ale nawet z tym wygląda jak model.
-Kogo tym razem znala... - Przerywa. Jego wzrok zatrzymuje się na mnie. Znowu się czerwienie.- Znalazłaś anioła?
- Nie ekscytuj się braciszku. Nie widzisz że ma chłopaka?
-Co? - Nagle zrozumiałam o co chodzi. Ciągle trzymam rękę Jacka. Natychmiast ją puszczam i czerwienie się bardziej. - Nie jesteśmy razem.
- To co ty na to, żeby by...
-Zamknij się juz. - karci go Susan. - Jeśli chcecie podróżować w naszym świecie to potrzebna Wam broń.
-Broń? Super - wola z podnieceniem Jack.
-Chodź księżniczko. Czuję, że będziesz dobrze strzelać z łuku.- Mike łapie mnie za rękę. Mam ochotę mu przywalić. Powstrzymuje się i kątem oka patrzę na Jacka. Rozmawia z Susan. Denerwuje mnie ta dziewczyna. Przyczepiła się do mojego przyjaciela. Nie, nie jestem zazdrosna. Po prostu w ogóle jej nie znamy. A jeśli ona jest potworem? Jak ten pies. Nie , raczej nie. W końcu nas uratowała.Chyba, że zrobiła to, żeby zdobyć nasza sympatie i nas zjeść.
  Przez cala drogę ukradkiem spoglądam w ich stronę. Jack chyba ja polubił. Dlaczego ja o nim myślę ? Nigdy nie myślę o chłopakach.
-Żyjesz ? - to Mike. Jego głos wyrywa mnie z zamyślenia.
-Tak.
- Co jest? Boisz się?
-Nie.Jest mi smutno , że jestem tak daleko od osób które kocham.
-Przykro mi Kristen. Spokojnie, zaraz o tym zapomnisz , gdy tylko dojdziemy na miejsce.
 Uśmiecham się . Mike jest naprawdę  bardzo miły.
   Po chwili dochodzimy na miejsce. Magazyn jest olbrzymi. Wchodzimy do środka. Półki są  wypełnione po brzegi różnymi rodzajami  broni. Fajnie się tutaj bawią- myślę.
- Oto nasz magazyn- odzywa się Susan.- Według mnie Jack, twoja bronią będzie miecz. Kris, ty idź z Mikem po łuk.
   Oddalają się. Idę do stoiska z łukami. Nagle widzę jakiś blask. Mój wzrok pada na srebrna bron. Biorę ja do ręki. Jest idealnie wyważona. Jest moja. Obok łuku leża strzały. Ta bron jest dla mnie idealna.
-Dobry masz gust. - Słyszę glłs Mike. Zapomniałam , że jest obok mnie. Jego głos jest taki spokojny.
- Spodobał mi się ten łuk.
- Jest idealny dla Ciebie.
-Jest mój.
-Tak. Jest twój. - Mike śmieje się cicho. Wygląda jak piętnastolatek.- Masz kołczan.
-Dzięki. To już jest moje?
-Tak.
-Dziękuję.
   Znów spoglądam w stronę Susan i Jacka. Widać, że dobrze się bawią. Mam ochotę się rozpłakać.
-Podoba Ci się.
-Tak, ten łuk jest pię...
Nie. - przerywa mi i się uśmiecha. - Chodzi mi o Jacka.
  Rumienie się.Teraz często mi się to zdarza.
-To nie prawda. - Nie wiem czy ma racje . wydaje mi się że nie. - To mój przyjaciel. Po prostu mi na nim zależy.
-Idziemy? -Mike wyciąga do mnie rękę. Chwytam ja. Nie wiem dlaczego. Zaczynam drżeć. Zrobiło się zimno. Susan i Jack dochodzą do nas.Mój przyjaciel trzyma w dłoni długi ,srebrny miecz.
-Rozpalmy tu ognisko. -Mówi Mike.
   Razem z Susan wychodzi na dwór żeby.zebrać drwa. Jack podchodzi do mnie.
-Jak się czujesz?
-Chyba dobrze.
-Zimno Ci.
-Trochę. Nie przejmuj się.
  Nic nie mówi. Podchodzi do mnie i łapię mnie za rękę.Stoimy w ciszy i nagle Jack przyciska mnie do siebie.Jest cudownie. Teraz już nic nam nie przeszkodzi. Nic nie zniszczy tej chwili.
-Kristen!!! -Słyszę głos Susan. Energicznie odsuwam się od Jacka. Jestem taka zła na nią.
   Biegniemy do wyjścia. Susan płacze,a z jej ramienia sączy się krew.
-Co się stało ?
-Porwali Mike. - Mówi przez łzy.
-Ale kto go porwał?
-Duchy pustyni.
  Susan płacze jeszcze przez chwile i nagle osuwa się na ziemie.



---------------------------------------------------------------

Rozdział trochę walentynkowy.Długo nie dodawalam bo szkoła.Ale teraz mam ferie i mam nadzieję, że będę dodawać częściej.No więc tak komentujcie,rozgłaszajcie itp . Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;)

poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział 4

-Idę z tobą. - mówi Jack.
-Oszalałeś? To może być niebezpieczne. Nie wiesz co możemy spotkać w czasoprzestrzeni.
-Kristen,czy ty nie rozumiesz? Właśnie dowiedzieliśmy się prawdy o naszym życiu. - Przerywa. Ma łzy w oczach. Chciałabym go pocieszyć. Przytulic czy coś. "Przestań" karcę się w myślach. Tak, teraz muszę myśleć tylko o mamie. - Może moi rodzice też gdzieś tam są. - mówi dalej.
-Masz racje. Znasz się trochę na majsterkowaniu?
-Trochę ? Jestem w tym mistrzem.
-Przynajmniej się na coś przydasz.-mowie. Patrzę na zegarek. Jest 21:20. O dziesiątej zamykają muzeum. Odzywam się znów . - nie mamy jedzenia. Żadnego. A z lodówki nie wezmę.Nie mogę pojawić się na dole.
-To jak zejdziemy?
- Oto się martw. Od czego są okna ? Lepiej wymyśl skąd wytrzaśniemy je..
-Spokojnie Kris. To że jestem w rodzinie zastępczej to nie znaczy że nie mam kasy .- Mówi i wyciąga z kieszeni pięćdziesiąt złotych.- Po drodze na pewno jest jakiś sklep.
  Uśmiecham się i rzucam mu plecak. Idę do szafy i wyciągam moja kurtkę oraz zapasowe adidasy i jeansy.Podaje mu rzeczy.
- Mam chodzić w damskich ciuchach? - pyta zdziwiony.
-To tylko na wszelki wypadek. Po za tym większość ciuchów mam po bracie.
  Pakuje rzeczy, ale robi to niechętnie. Studiuję mapę. Wyciągam z szafki śrubokręt,młotek i parę innych narzędzi i podaje Jackowi.
-Masz. Przyda Ci się przy naprawie wehikułu.
-Dziękuję.
-Musimy się zbierać. - Mowie i pisze kartkę,która muszę zostawić tacie. Wyciągam line z szafy. Przywiązuje ja do łóżka i upewniam się że można bezpiecznie zejść. Wychodzę przez okno i spuszczam się na dół. Jack wychyla się niepewnie i patrzy na mnie.
-Na co czekasz? - Pytam
-Kristen... Czy to na pewno bezpieczne?
-No schodź.
  Wychodzi przez okno i wolno zjeżdża na dół. Na dworzec nie jest daleko. Idziemy kilka minut i dochodzimy  na miejsce. Stacja pociągowa jest brudna na peronach namalowane są różnorodne graffiti.Kiedyś przyglądałam się jak Martin to robił.Też próbowałam,ale nie wychodziło mi. Idę razem z Jackiem kupić bilety. Po chwili przyjeżdża nasz pociąg.Siadamy w przedziale i jedziemy w milczeniu. W końcu odzywam się.
-Dziękuję że ze mną jedziesz
-Nie ma sprawy . Też mi na tym zależy. A po za tym sama nie naprawiłabyś Wehikułu.
-Nie wiadomo czy ty naprawisz. To może być bardzo skomplikowane.
-No może. Kris.. boisz się tego co możemy tam spotkać?
-Nie,tego się nie boje.
-A czego?
-Boje się, że ... - Przerywam. Nie mogę nic z siebie wydusić.
-że nie odnajdziesz mamy. - Jack kończy za mnie zdanie.Resztę drogi spędzamy w milczeniu.Po chwili pociąg zatrzymuje się a przed nami stoi wielki budynek. Muzeum Narodowe. Obok jest mały sklepik.Idziemy do niego i kupujemy dużo konserw oraz dwa chleby.Wchodzimy do Muzeum. Ciągnę Jacka do damskiej toalety.Siadamy pod ścianą i czekamy.
-Za 6 minut zamykają. - odzywam się. Po 10 minutach nie słychać już żadnych kroków. Bierzemy plecaki i wychodzimy z łazienki. Nikogo nie ma. Prowadzę Jacka w stronę Wehikułu. Denerwuje się. Ręce mi się pocą. Nie daje tego po sobie poznać. Patrzę na mojego przyjaciela. Na jego twarzy nie widzę strachu. Bardziej podekscytowanie.Dochodzimy do maszyny. Jack wyciąga narzędzia i zaczyna majstrować przy Wehikule. Co będzie jeśli go nie napraw? Wyruszyliśmy na marne? Oby nie. Tego chyba boje się najbardziej. Dlaczego? Przecież mogę wrócić do domu, jakby nigdy nic, żyć z tatą w zgodzie i codziennie rano kopać mojego brata, który wcale nie jest moim bratem. Mogę wrócić do przeszłości. Nie ,to niemożliwe. Moje życie zmieniło się na zawsze . Krzyk Jacka wyrywa mnie z zamyślenia.
- Udało mi się Kris, udało!
-Naprawdę?  - mam ochotę płakać  ze szczęścia. - ale jak?
- Starczyło podłączyć kilka kabelków i zrobić nowego pilota.
-Jack! Jesteś genialny. - krzyczę i rzucam się mu na szyje. Obejmuje mnie. Po chwili odsuwamy się od siebie a ja czuje, że się rumienie. - Włącz go. - odzywam się ponownie.
-Okej. Chwila - bierze pilota do ręki i naciska przyciski. Wehikuł  iskrzy i włącza się. Jasne zielone światło razi mnie po oczach. Spoglądam na Jacka. Wyciąga do mnie rękę.
-Razem? - Pytam.
-Razem.
  Podaje mu dłoń i wchodzimy do portalu.

--------------------------------------------
Ten rozdział jest trochę krótszy :) Jestem bardzo szczęśliwa bo zostałam nominowana do Libster Blog Away. Odpowiedzi na moje pytania możecie znaleźć na gore. No tak. Czytajcie, komentujcie, rozgłaszajcie :) Dziękuje wszystkim czytelnikom mojego bloga ;D


https://m.facebook.com/profile.php?id=604922616241554&refid=12 <-- lajkujcie ich <3

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 3

  Przez całą lekcje matematyki rozmyślam o tajemniczym chłopaku. Jestem bardzo ciekawa czy miał racje. Czy jestem inna, albo raczej czy jesteśmy inni. On jest taki jak ja. Czy są dzieci które mają tajemnicze blizny. Ta myśl nie daje mi spokoju.
  Sel zauważa, że coś jest ze mną nie tak. Przez większość lekcji próbuje mnie rozbawić i gdy robi minę "zdechłego kurczaka" , a ja nie reaguje moja przyjaciółka zaczyna się martwić.
-Kris, co ci jest? -pyta Selen
-Nic, po prostu denerwuje się sprawdzianem z historii.
-Sprawdzianem z historii? Przecież on był wczoraj.
-To znaczy, z tej... Geografii.
-Jasne,jasne. Przecież mnie nie oszukasz. Znamy się od lat.
    Nagle dzwoni dzwonek. Czuje że uratował mnie przed długa opowieścią i śmiechem Sel.
-Muszę lecieć,zobaczymy się w poniedziałek.
-Kristen!
  Zaczynam biec, żeby mogą przyjaciółka mnie nie dogoniła. Biorę kurtkę z szatni i wychodzę ze szkoły.Przed budynkiem widzę mojego nowego kolegę.Chyba czekał na mnie. Podchodzę do niego, a on uśmiecha się tajemniczo.Ten uśmiech przyprawia mnie o dreszcze.
-To co idziemy? - pytam Jacka.
-Jasne. Prowadź królewno.
  Królewno? Co on sobie wyobraża? Nie odzywam się jednak , bo wiem ,że chłopak jest mi potrzebny. Idziemy w milczeniu. Po krótkim czasie dochodzimy do mojego domu. Jest smutny i brudny. Na dachu jest mech a ściany są wyblaknięte. Wchodzimy do środka. Ściągam glany i odkładam kurtkę na wieszak. Chłopak również się rozbiera i idzie za mną do salonu.
   Na łóżku leży Alan. Kiedy on wrócił? Zanim zdążę coś powiedzieć, on odzywa się pierwszy.
-Jack? Co ty tu robisz?
- Przyszedłem do Kristen. Zaprosiła mnie.
   Mój brat patrzy na mnie podejrzliwie, a ja mam ochotę spalić się ze wstydu. Nie interesuje się chłopakami. Jedynym chłopakiem , który był w moim domu ( nie wliczając członków mojej rodziny) był Martin,  mój przyjaciel.
-Chodźmy do mnie do pokoju, a ty tak się na mnie nie patrz. Dzisiaj zbierałam twoje majtki z łazienki.
  Alan patrzy na mnie ze złością, a ja idę razem z Jackiem na górę.
-Fajny masz pokój.- mówi chłopak gdy juz jesteśmy na miejscu.
-Dziękuję. Mój tata wróci z godzinę. Poczekasz trochę?
-Jasne Kristen.
  Zaczynamy odrabiać prace domowe. On pomaga mi  z chemii, a ja rysuje dla niego projekt na architekturę rysunku. Nagle słyszę skrzypienie naszych drzwi wejściowych. Łapie Jacka za rękę i ciągnę na dół.Tak, to mój tata.
  -Cześć kochanie. - jego głos jest miły. Patrzy na mnie zmęczonymi,spracowanymi i błękitnymi oczyma.Jego ciemne, siwiejące już włosy opadają mu na czoło - Eeee, to twój chłopak?
-Co?Nie, coś ty tato - czuje że się czerwienie.- To kolega.Ma na imię Jack.
- Cześć Jack. Nazywam się Peter Johson, ale możesz mówić mi Peter.
-Tato, musimy porozmawiać. - mówię bardzo poważnym tonem. Ojciec patrzy na mnie ze zdziwieniem. Ponownie biorę mojego przyjaciela ze rękę i pokazuje bliznę.
  Mój tata omal nie mdleje. Spogląda na mnie, a ja mam ochotę płakać. Coś przede mną ukrywał. Czułam to. Przez 16 lat słyszałam o mamie dwa, może trzy razy. Nagle mój ojciec się odzywa .
-Masz racje skarbie. Jestem Ci winny rozmowę. Zawołaj Alana.
   Wołam mojego brata. Gdy jesteśmy wszyscy razem, tata zaczyna mówić.
-Słuchajcie mnie bardzo uważnie i nie przerywajcie.Wasza mama nie umarła.Zastanawiasz się pewnie Kristen czemu masz tę bliznę.Takie blizny mają dzieci,których rodzice są inni.Wasza matka nie była stąd.
-To czemu ja nie mam takiej blizny? -pyta Alan.
-No bo synu, ty i Kristen  jesteście przyrodnim rodzeństwem.Twoja mama zginęła podczas porodu.Potem spotkałem Annie,twoją mamę Kris.Gdy zaszła w ciąże powiedziała mi coś, co mną wstrząsnęło.Powiedziała, że jest z przeszłości.Okazało się, że przyszła tu za pomocą Wehikułu czasu.Gdy Cię urodziła, po roku oznajmiła, że musi wracać.Pokłóciliśmy się ,a pilot którego używała żeby przemieszczać się w czasie upadł  i zepsuł się .Wasza mama weszła jednak do portalu.Miała nas odwiedzać.Po trzech latach jej przyjaciółka zadzwoniła, że Annie nie wróciła.Powiedziała, że musiała zaginąć w czasoprzestrzeni.
-I przez 16 lat żyłam w nie świadomości.Moja mama żyje,Alan nie jest moim bratem.Czego jeszcze nie wiem tato? Czego jeszcze mi nie powiedziałeś? I z Jackiem jest tak samo, prawda?
-Tak.-odpowiada mój tata ze smutkiem.
-Nienawidzę Cię! -krzyknelam i pobiegłam do mojego pokoju
   Zaczynam płakać.Jak on mógł mi to zrobić.Biorę plecak i pakuję do niego najpotrzebniejsze rzeczy.Szukam Muzeum Narodowego.Pociągiem dojadę w 15 minut.Nagle czyjś głos wyrywa mnie z zamyślenia.
-Co ty robisz? -to Jack.
-Pakuję się.Nie widać?
-Co masz zamiar zrobić?
-Moja mama żyję.-wstaję i wycieram łzy rękawem.-Ja muszę ją znaleźć.