wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 16

  Mam zamknięte oczy. Muszę coś wymyśleć. Masuje moje skronie, przy okazji obserwując wszystkich, którzy siedzą obok mnie.
-A może poprostu ich zmanipulujesz? -zaczyna Jack.
-Okej...to może teraz jakiś mądry pomysł.- jestem zdesperowana i brzmie jak mala dziewczynka,która za wszelka cenę chce dostać lizaka.
-Ale czemu nie? Potrafisz być bardzo przekonująca.
-Ty myślisz, że to są idioci?
-No nie, ale..
-Przepraszam, że przerywam tą zacięta wymianę zdań,ale mamy sie stąd wydostać tak?
Za kilka godzin przyjdą nam coś wstrzyknąć i nie możemy na to pozwolić tak?
-Czy możesz w końcu przejść do sedna Mike?!- krzycze, a mój głos rozchodzi się głosem po całej celi. Nie chciałam krzyczeć.
-No już. Wystarczy tylko, że jak oni przyjdą trzeba ich zaatakować. Nie będzie ich dużo, a nas jest pięcioro. Wielka filozofia.
-Chyba wolałabym plan, który na pewno sie uda. A my nie mamy nawet czym ich zaatakować.-prostuję.
-Czyżby?-Jack wyciąga z kieszeni mały nożyk,a na jego twarzy pojawia sie grymas,który można by było nazwać uśmiechem.
-Skąd go masz? - biorę od niego nóż ze zdziwieniem.
-Zabrałem jednemu z rycerzy.
-Dobra. To przez najbliższe dwie godziny ja z Jackiem staniemy na warcie, a jak przyjda wstrzyknąć nam ten środek zaatakujemy ich. Kto weźmie nóż?
-Ty weź Kris.- pierwszy raz od rozpoczęcia naszej narady Susan zabiera głos.
-Jeśli myślisz, że jestem na tyle sł.. -dziewczyna podnosi głowę, a ja momentalnie przerywam. Zamiast cierpienia, widzę na jej twarzy ulgę i chodź jej oczy są podkrążone ze zmęczenia, a włosy oblepione krwią i potem, ona sie uśmiecha. Nie kończę zdania. To nie miało być złośliwe.
    Susan zauważa, że sie jej przyglądam i orientuje się, co miałam na myśli.
-Nie o to mi chodziło.
-Wiem.
-Myślę, że jeśli jesteś naszą przywódczynią masz prawo mieć największe przywileje. Chętnie sama bym ich zabiła, ale tobie sie to należy.- uśmiecha się.
-Dzięki  Susan. To miłe.
-Mogę iść juz spać? - pyta Mike przecierając pięściami oczy jak małe dziecko.
-Możesz.-uśmiecham się.
    Chłopak ponownie kładzie głowę na kolanach siostry, a ona opiera się o ścianę  i zamyka oczy. Obok na ziemi kładzie się Annie.
Czasem nie mam odwagi nazywać ją mamą. Zostawiła nas. Mnie, Alana i tatę.
Starczy.-karce sie w duchu.
Zostawiła nas, ale nadal jest moja matką.
Na pewno mnie kocha. Musiała mieć powody, żeby nas zostawić. Spytam ją o to, ale muszę z tym poczekać.
-O czym myślisz?- nawet nie poczułam jak Jack usiadł obok mnie i złapał mnie za rękę.
-O tej ucieczce. Boję się, że to wszystko nie wyjdzie. Że nie zdążymy.- kłamię. Nie chce mu mówić, że ciągle rozmyślam o Annie.
-Nie przejmuj się tym.
-Jak mam się tym nie przejmować, jak to jest takie ważne? -patrzę przed siebie z głową opartą na ramieniu Jacka.- przecież to ja was tu przyprowadzilam. On zniszczy wszystko! Dzieci, kobiety, wszystkich. I tylko ja mogę zapobiec temu rozlewowi krwi. No bo pomyślałeś co będzie jak uciekniemy?-  siadam na przeciwko niego i patrzę mu prostu w oczy. -Równie dobrze możemy tu w tej celi otworzyć portal i wrócić do domu. Ja tu przyszłam odzyskać mamę, ale wiem, że nie mogę zostawić tych wszystkich ludzi. Musimy ich uratować. Ktoś musi sie poświęcić.
-Co?
-No a co myślisz? Wejdziemy do jego kwatery i co dzgniemy go nożem w brzuch?
-Nie pozwolę Ci sie poświęcić.
-Nie ważne. Pomyślimy o tym po ucieczce.
    Przysuwam sie do Jacka i siadam mu na kolanach tak, żeby móc mu spojrzeć w oczy. Nie odwraca wzroku.
-Kocham Cię wiesz? - mówi Jack.
-Ja ciebie też.
    Przysuwam swoja twarz do jego i całuje go prosto w usta. Wkładam mu ręce we włosy, przyciskając tym go do siebie. Obejmuje mnie w pasie. Odsuwam się od niego delikatnie i patrzę mu w oczy.
-Jesteś taka piękna. -mówi i zaczyna całować mnie w szyje, potem po policzkach, nosie, skroni, aż wreszcie znowu odnajduje moje usta i całujemy sie bardzo długo, nie zważając na zamieszanie, spowodowane pobudką reszty.
-Przestańcie już, bo mi niedobrze. -Susan bierze kaptur od bluzy Mike i udaje,że wymiotuje. Parskamy śmiechem,ale nie odsuwam się od Jacka. Wręcz przeciwnie. Biorę jego twarz w dłonie i namiętnie całuje, na co Susan ponownie wybucha śmiechem.
-Co tu tak wesoło? -wzdrygam się, a w pomieszczeniu momentalnie następuje cisza.
Piorunuje rycerza wzrokiem i mocno zaciskam dłoń na nożu.
-Czy coś sie stało? -pytam z udawana ciekawością.
-Musimy wam to wstrzyknąć.- rycerz pokazuje na wielką czarną skrzynkę z strzykawkami w środku. Są wypełnione błękitnym płynem.
-Po co?
-Taki rozkaz pana.
       To ten moment. Wyciągam nóż z kieszeni i napieram  na jednego z rycerzy. Dostaje prosto w brzuch, ale on też strzela celnie. Czuje przeszywający ból w udzie. W całym ciele. Każdy kawałek mojego ciała boli. Upadam na ziemie. Jack klęka obok mnie.
-Przepraszam, że się nie udało. - szepcze cicho.
     Rycerz podnosi mnie, przerzuca przez ramie i wynosi z celi.
-Dokąd mnie zabieracie?-jęczę,bo ból w nodze jest nie do zniesienia.
-Ciebie nie mieliśmy odurzyć.
     Rycerze niosą mnie długimi korytarzami, aż dochodzimy do pokoju, ze szklanymi ścianami.
Otwierają drzwi i jeden z nich popycha mnie mocno. Trace równowagę i lece na drewnia podłogę.
-Oto ona Panie.
-Zostawcie nas.- Czarny obrotowy fotel obraca się. Siedzi na nim Pan Kruków.
-Czego ode mnie chcesz? - wypluwam z siebie te słowa.
-Chciałaś uciec.
-Chciałam i chce cię pokonać.
-Chyba już za późno ślicznotko.
-Co?
-Moje wojska juz zaatakowały Evana.
-Jak to?To po co ci ja?
-Bo jest pewnien problem. Moi słudzy powinni juz wracać z moim bratem do zamku,ale..
-A ci wszyscy ludzie? Zabiles ich?
-Nie jestem glupi. Nie pozwoliłem rycerzom pozabijac moich poddanych.
-To po co ci ja? - ponawiam pytanie.
-Evan nie jest idiotą. Jego genialny "gang świrusów" wynalazł antidotum.
-Na co?
-Na śmierć.
-Czyli, że co? Że jest nieśmiertelny?
-W jego planie jest luka. Ty jesteś ta luką.
-Nie rozumiem.
-Słuchaj ślicznotko. On może sobie brać to antidotum, ale ja mam ciebie. On może zginąć jedynie z twojej ręki.
-Z mojej ręki?- parskam śmiechem.-Myślisz, że ci pomogę?
-Będziesz musiała.
-Co...
     Zanim zdążę sie zorientować otwierają sie drzwi, a na progu stoi dwóch rycerzy. Trzymają Jacka. Rzucam sie w jego stronę, ale czuje ból w udzie. Na podłodze jest wielka plama krwi.
-Co chcesz mu zrobić?
-Jeżeli zabijesz Evana, daruje mu życie. Jeżeli nie, on umrz..
     Pan nie konczy zdania, ponieważ drzwi otwierają sie ponownie. W nich pojawia sie Evan z rycerzem u boku, ale nie jest ani poobijany, ani podrapany. Tak, jakby poddał sie bez walki. Uśmiecha się, ale gdy jego wzrok przesuwa sie na mnie, miejsce uśmiechu zajmuje przerażenie i zdziwienie
-Co ty tu robisz Kristen?
-Wreszcie mi sie udało. Juz nigdy mi nie przeszkodzisz Evanie. Od teraz zmienimy nazwę z "Evens" na "Ciemna Kraina Pana Kruków".
-Nie uważasz, że za długo jak na nazwę? -pyta szyderczo Evan. Zmienił się odkąd go ostatni raz widziałam. Wydoroślał.
-W skrócie CKPK.
-Orginalne.
-Dość tego gadania. Chodź ślicznotko.-zwraca sie do mnie i bierze mnie za rękę. Następnie każe Evanowi klęknąć, a mi daje pistolet.
     Patrzę w oczy Jacka, ale mój wzrok przesuwa sie od raz na jego stopę. Został postrzelony.
     Evan klęczy przede mną, a ja spoglądam na niego, trzymając pistolet obiema rękami. Celuje mu w głowę. Jest taki bezbronny, a ja nie mogę mu pomóc. Muszę go zabić.
-Strzelaj!- głos Pana Kruków roznosi sie po całym pomieszczeniu.
-Przepraszam Evanie.- szepcze mu do ucha i patrzę na łze spływającą po jego policzku.
      Celuję w jego głowę, ale zanim zdążę pomyśleć odwracam się i wypuszczam kulę prosto w pierś Pana Kruków.



------------
Dawno nie było rozdziału, dlatego ten jest taki długi. Kolejne będą szybciej. Komentujcie,obserwujvie, czytajcie <333

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 15

-Nie!- krzyk rozchodzi sie głucho po całym pomieszczeniu. Rozglądam się szukając osoby, która wydobyła z siebie ten dźwięk. Wszystkie oczy są zwrócone w moją stronę. To mój krzyk.
     Rycerz uśmiecha sie do mnie i odkłada pistolet od głowy Mike.
-To może ty księżniczko zajmiesz jego miejsce.
     Patrzę na Jacka. Nic nie mówi, tylko wpatruje się w swoje stopy. Nie jest dość odważny, żeby zająć miejsce Mike, ale ja muszę chronić przyjaciela. Czuję jak łzy cisną mi się pod powiekami. Przygryzam wargę i powstrzymuje je. Powoli idę w stronę rycerza i Mike. Chłopak podnosi wzrok i patrzy na mnie ze współczuciem. Cieszę sie, że mogę mu pomóc. Klękam i zamykam oczy. Czuję, jak rycerz przykłada mi pistolet do głowy.
-Zabiliscie już tego chłopa..- otwieram oczy. Pan Kruków właśnie wszedł do pomieszczenia, a jego wzrok zatrzymał sie na mnie.- czy wy wiecie kim ona jest idioci? Ona pomoże nam pokonać Evana.
-Nigdy ci nie pomogę!!!
-Przynajmniej popatrzysz jak mój braciszek umiera. - posyła mi szyderczy uśmiech i zwraca się do rycerzy. - Dlaczego nie zabiliscie tego chłopaka!?
-Ona się zgłosiła za niego Panie.
-Podarujcie im. I tak niedługo umrą. - wychodzi. Rycerz czeka aż drzwi zamkną się dokładnie i popycha mnie z całej siły. Lece na podłogę i podpieram sie rękami. Rycerz bierze nóż, rozcina mi policzek, a gorąca krew spływa mi po twarzy.
-Zostaw ją! - Jack łapie rycerza za nadgarstek i wytrąca mu nóż. Wstaję i przytulam się do mojego przyjaciela, a on gładzi mnie po włosach. 
-Jesteśmy z tobą.
     Inny z rycerzy zakłada mi kajdanki i prowadzi do naszej celi. Wchodzę do niej, a Jack wnosi ledwo żywego Mike i kładzie go na ziemi. Klekam przy nim i kładę mu rękę na czole, przy okazji odgarniajac brudne włosy. Ma gorączkę.
    Chce odejść i zacząć szukać zimnej wody, żeby móc zrobić mu okład, ale Mike lapie mnie za rękę.
-Zostań Kris.- patrzy na mnie smutnymi oczami i delikatnie podnosi rękę, żeby dotknąć moich włosów. -Uratowałaś mi życie.
-No właśnie. Nie po to, to zrobiłam żebyś teraz umarł. -zrywam sie z miejsca. Podchodzę do mamy, która z wielkim uśmiechem na twarzy podaje mi jakąś szmatkę zamoczoną w zimnej wodzie. Ten uśmiech ja odmładza. Kiedyś musiała być bardzo ładna.
     Idę do Mike i robię mu okłady. Gorączka spada, ale chłopak wygląda bardzo źle. Jego głowa leży na moich kolanach. Trzyma mnie kurczowo za rękę, a ja głaskam go po policzku. Jack bacznie mi się przygląda. Zaciska zęby i odwraca wzrok. Staram się na niego nie patrzeć, ale pragnienie jest silniejsze i zerkam na ukradkiem. Chcę zobaczyć, jak zareaguje, lecz jak zawsze widzę tylko uśmiech na jego twarzy i ciepłe,braterskie spojrzenie.
 "Jesteśmy z tobą"
     Głos Jacka tkwi mi w pamięci. Mam ochotę rzucić się mu w ramiona i powiedzieć: "Ja też jestem z tobą".
To byłoby jednak nie rozważne, zważywszy na sytuacje w jakiej się znajdujemy.
     Mike zasnął. Powoli podnoszę jego głowę i kładę ją na kolanach Susan, która opiekuńczo głaska go po twarzy. Muszę wymyślić jakiś plan. Już niedługo nas zabiją i zniszczą wszystko.
-Tak, już jutro.
      Wstaję i podchodzę do cicho do krat. Nikogo nie widzę, ale słyszę dwa męskie głosy. Nadstawiam słuchu.
-...mówił, że mamy to zrobić jutro.
-Nie jest jeszcze na to gotowy.
-Dlaczego?
-Jutro rano mamy wstrzyknąć tym w celi numer pięć środek odurzający.
-Ale dlaczego? - rycerz prawie krzyczy.
-Kretynie! Bądź ciszej.- zniża głos.- Dziewczyna. Kristen Johson.Pan się jej obawia. Ponoć ma jakieś zdolności nadprzyrodzone.
     Dopiero po chwili się orientuję się, że rozmawiają o mnie. Zdolności nadprzyrodzone? Czyli co? Kolejni twierdzą, że jestem nienormalna. Patrzę na swoje dłonie, ale nie widzę w nich nic niezwykłego, dlatego przestaje to robić i zaczynam ponownie słuchać rycerzy.
-Alee... co ona może zrobić?
-A bo ja wiem? Jutro Pan zaatakuje Evana, a dziewczyna mu pomo...
-Ciii. Chyba ktoś nas woła.
     Słysze oddalające się kroki i odsuwam się od krat. W głowie ciągle brzmi mi głos rycerza."ma jakieś zdolności nadprzyrodzone.." Ja nie mam żadnych zdolności. No dobra, rozmawiałam z psem, ale tylko to. Nic więcej. A po za tym, wtedy byłam zmęczona i odurzona zapachem krwi i potu. Skąd pewność, że to mi się nie wydawało. Ja jestem normalna. Nie zwariowałam.
     Siadam na podłodze obok Jacka, który podczas tego jak ja podsłuchiwałam rycerzy, on opiekował się Mike. Kładę mu głowę na ramieniu i czuję jak jego ręka oplata się wokół mojej talii.
-Jack.. musimy dzisiaj w nocy uciec i zabić Pana Kruków.
-Dlaczego?
    Prostuję się i opowiadam mu to, co usłyszałam od strażników. Słucha uważnie, nie przerywając mi ani razu. Gdy kończę, mierzwi ręką włosy i zastanawia się przez chwilę.
-Masz rację.Musimy uciekać dziś w nocy.



-----------------------------
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale nie mam weny w ogóle. No nie wiem jak rozdział. Piszcie co i jak :**

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 14

-Byłym.mężem.mojej.mamy.- staram sie akcentować kazda sylabe, aby podkreślić wagę tych słów. Co on sobie wyobraża.
-Nie przeslyszalas się skarbie.
   Odruchowo wyciągam strzałę i naciagam ja na cieciwe szykując sie do strzału. Pan Kruków zatrzymuje mnie ruchem ręki.
-Ty i twoi dziwni przyjaciele.. -wskazuje z odraza na Jacka,którzy w tym momencie wysypuje sobie piasek z butów.. - wpadliście w moje sidła i juz sie nie wydostaniecie. Nie radze strzelać. To nic nie da.
-Przynajmniej zabije CIEBIE!!! - złość, która czuje wobec tego człowieka przeraża mnie samą. Mam ochotę rzucić sie na niego z pięściami, ale Susan skutecznie trzyma mnie za rękę.
-Grzeczna dziewczynka. - posyła mi szyderczy uśmiech , a ciarki przechodzą mi po plecach.- a teraz pójdziecie ze mną. Zostawcie broń.
    Odkładam z niechęcią mój łuk na stertę naszych plecaków i broni. Jeden z rycerzy łapie mnie za nadgarstki i zakłada kajdanki. Wchodzimy do zamku i idziemy stromymi schodami w dół. Dochodzimy do jakiegoś tunelu.Więzienie. Nie tak wyobrażałam sobie koniec naszej misji ratunkowej. Zanim zdążyłam zaprotestować rycerz podnosi mnie jakbym ważyła 10 kg i rzuca do jednego z pomieszczeń. Obok mnie ląduje Jack, a na nim Susan. Oboje jecza cicho i podnoszą sie z ziemi, a rycerze zamykają kraty.
   Siadam zdesperowana na zimnej podłodze i łzy same cisną mi sie do oczy. Czuję jak gorące krople spływają mi po policzkach. Próbuję je zatrzymać, ale nie mogę. Zawiodłam.
-Hej, nie martw się.  -Jack siada obok mnie i mocno przyciska do siebie. Wtulam twarz w jego ramie, a on gładzi mnie po włosach i lekko całuje w policzek. -To nie twoja wina.
    Wybucham jeszcze glosniejszym płaczem i odsuwam sie od Jacka. Patrzy na mnie zażenowany. Łapie mnie za rękę. Próbuję sie wyrwać, ale uścisk dłoni Jacka jest stalowy. Patrzę na niego gniewnie i opieram wolna rękęna kolanie, podtrzymując głowę.
-Kristen.. - zaczyna Jack.- jesteśmy z toba. Razem sobie poradzimy.
    Spoglądam ponownie na niego, ale gdy widzę smutek w jego oczach odwracam głowę. Mocno zsciskam zęby i podnoszę wzrok do góry. Tak robię zawsze, kiedy łzy cisną mnie pod powiekami. Tym razem nie wytrzymuje i znów czuje krople na mojej twarzy. Jack znowu przysuwa sie do mnie i obejmuje mnie w pasie. Nie wyrywam się. Przytulam sie do niego mocno i wtulam sie w jego ramie. Jego koszulka jest mokra od moich łez, ale on nie przejmuje sie tym. Otacza mnie ramieniem i odgradza od wszystkich. Gładzi mnie po włosach i muska ustami moje czoło. Czuje sie bezpieczna.
-Nie pozwolę cię skrzywdzić. - Jack mówi te słowa do siebie, ale udaje mi sie je usłyszeć.
    Oczy mnie pieką , a moja twarz błyszczy sie od łez. Włosy mam potargane. Na ramionach i twarzy widnieją blizny i czerwone szramy. Ale to nieważne. Mam Jacka i Susan. Poradzimy sobie.
-Kristen, nie mazgaj sie juz.-głos Susan jest ostry, ale uśmiech na jej twarzy niszczy całą grozę.
-Kristen? - odwracam sie we wszystkie strony, ale dopiero po chwili widzę osobę, która wypowiedziała moje imię. Kobieta ma ciemne, krótkie wlosy, przez które przenikają siwe pasemka. Oczy ma brązowe. Są bardzo niezwykle. Widać w nich nadzieje ? Może szczęście. Na jej ustach widnieje lekki uśmiech. Oprócz tego wygląda okropnie. Jest wychudzona, pobita i poobdzierana. Jej ciało pokrywają liczne siniaki, ale wygląda na szczęśliwa.
-Oh dziecko! -podbiega do mnie i ściska mnie mocno.-Tak bardzo sie zmieniłaś. - odsuwa się ode mnie i posyła mi gorący uśmiech.
-Przepraszam... - zaczynam nieśmiało. - ale kim pani jest?
-Nie poznajesz mnie?
Niestety nie. A powinnam?
-Kristen, to ja. Twoja matka.
     Patrzę na tą kobietę z otwartymi ustami. Dziwie sie, że nie skojarzylam. Takie same oczy, takie same rysy twarzy, taka sama budowa ciała. Ale ona nie wygląda, jak kobieta z mojego snu. Tamta była przepiekna i wyglądała na zdrowa, a ta wygląda okropnie.
-Mamusiu.. - głos mi sie łamie, a łzy leca strumieniami.- Ja.., przyszłam cię uwolnić. Przepraszam, że mi sie nie udało..
-Kochanie, nie przejmuj sie. - matka łapie mnie za dłonie i przytula mocno. Czuję, że mogę być szczęśliwa.
    Nagle żelazne kraty sie rozsuwaja i do pomieszczenia wchodzi dwóch rycerzy.
-Pan Kruków nakazuje wam iść na egzekucje. -na dźwięk tego słowa przechodzi m id dreszcz, chociaż jest bardzo gorąco. Na naszych oczach zabija niewinnego człowieka.
    Posłusznie wychodzę z celi i idę za rycerzami. Prowadza nas do jakiejś wielkiej sali. Kojarzę ją. To pomieszczenie z mojego snu. Na środku stoi  rycerz z długim pistoletem w dłoni. Przed nim klęczy jakiś chłopak. Skądś znam tą twarz. Jasna cera i czarne włosy, opadające delikatnie na czoło teraz są posklejane krwią i potem. Wydaje z siebie zduszony okrzyk. To Mike.


-----------
Mam nadzieje , że rozdział Wam sie podoba, bo mi tak :D sorry , że długo czekaliście , ale jakoś nie mam czasu. Przykro, że tak mało osób komentuje :(( ale zapraszam!!


środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 13

   Spacer po pustyni to samobójstwo. Ściągam koszule i idę w podkoszulku, a spodnie podwijam do kolan. Jack również ściągnął koszulke i ukazał nam swój nagi tors.
Staram się nie zwracać na niego uwagi, ale mój wzrok ciągle pada na jego klatkę piersiową, która jest powalająca. Nie myślałam, że ma takie mięśnie.
    Droga wydaje sie ciągnąc w nieskończoność.
Oblewa mnie pot i "zdycham" z pragnienia. Wypiliśmy juz całą wodę, a tutaj nie ma nic prócz kaktusów i pojedynczych duchów pustyni. Moglibyśmy wycisnąć wodę z z tych dziwnych zielonych roślin, bo kiedyś słyszałam, że w nich gromadzi sie jakiś płyn. To jednak wymagałoby dużo zachodu, a ja jestem tak zmęczona, że ledwo idę.
-Ruszajcie się!- krzyk Susan ginie w bezlistnej głuszy.
    Nagle zauważam drzewa i.. Wodę! Zaczynam biec jak szalona i po drodze potykam sie o własne nogi. Skaczę w wielkie jezioro, ale zamiast orzeźwiającej wody wpadam w suchy piasek. Staram sie ukryć zażenowanie, ale Susan podaje mi rękę i uśmiecha sie złośliwie.
-Fata Morgana złotko.
     Świetnie. Wyszłam na idiotke. Spoglądam na Jacka, a on stara się nie parsknac śmiechem. Rzucam mu gniewne spojrzenie i uśmiech na twarzy znika.
    Idziemy jeszcze chwile w milczeniu, gdy drogę zastawiają nam duchy pustyni.
-Serio? - pytam ironicznie. - Idziemy przez jakas głupia pustynie, zmęczeni, spoceni i bez wody, a wy chcecie z nami walczyć? Może jakieś fory?
   Duchy patrzą po sobie i razem zgodnie kiwają głowami. Jeden z nich wkłada rękę do kieszeni i wyciąga trzy butelki z wodą mineralną. Patrzę na nich ze zdziwieniem i pociagam długi łyk. To było trochę nierozważne, zważywszy że płyn moglbyc zatruty. Pragnienie jednak zwyciężyło. Szybko wyciągam strzale z kolczanu i strzelam do duchów po kolei. Nie zdążyły nawet zareagować.
-Oni dają ci wodę, a ty ich zabijasz. - Jack kiwa głową i uśmiecha sie wesoło. Ten uśmiech lubię najbardziej.
     Idziemy rozmawiając o bitwie jaka nas czeka. Pragnie juz trochę ustało , ale co chwile nawilzam usta wodą. Czuje sie dużo lepiej.
-A co jeżeli nie spotkamy tam Mike? - te słowa przecinają mi serce jak brzytwa. Zatrzymuje sie.
-Kris, co jest? - głos Jacka jest troskliwy .
-A co jeśli to pułapka ?
-Nie opuszcze mojego brata. Musimy zaryzykować.
-Masz racje.
    Zaczynam iść szybciej, ale mój wzrok jest utkwiony w stopach. Nagle wpadam na Jacka, który przystanął. Juz chciałam zacząć na niego krzyczeć, ale z moich ust wydostalo sie tylko "ohh". Przed nami pojawił się  wielki zamek. Musiałam sie nieźle zamyslic.  Budowla jest cała czarna i ma dwie wieże. Wokół niej rozciąga sie czarne ogrodzenie z posągami kruków.
   Nagle brama sie otwiera. Droga idzie mężczyzna z dwoma rycerzami u boku. Czlowiek jest ubrany na czarno, a na plecach powiewa mu ciemna peleryna. W ręku trzyma jakiś kij.
-Kristen Johnson. Spodziewałem sie ciebie.
-Kim ty jesteś? - niestety chyba znałam odpowiedz.
-Ja jestem napotezniejszym człowiekiem ze wszystkim wymiarów, jestem tym gorszy synem słynnego Michauela, jestem bratem glupiutkiego Evana i byłym mężem twojej mamy. Ja jestem Panem Kruków.


-----------
nie mam weny. W ogóle. Do tego teraz taki nawał kartkówek... Dziś miałam 6 kartkówek na 6 lekcji...
Następne rozdziały będą dłuższe i ciekawsze, ale mam nadzieje, że ten nie znudzi Was całkiem. Czytajcie <3

wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział 12

   Próbuje się podnieść, ale zatrzymuje mnie ból w ramieniu. Łapie się za bolące miejsca i wyczuwam bandaz przesiąknięty krwią. Nie mogę sobie przypomnieć co się stało. Rozglądam sie dookoła. Jestem na dworze, a wokół mnie panuje ciemność.
-Obudziła się.-słyszę głos Jacka i orientuje sie, że leżę na jego kolanach. Szybko zrywam się na nogi ignorując pulsujący ból w ręce.
-Co sie stało ?
-Postrzelili cię.
-Rycerze? - coś zaczyna mi świtać. - co sie z nimi stało ?
-Pokonaliśmy ich.
-A Evan? Nie pomógł nam?
-Byliśmy juz zbyt daleko od zamku Kris.
-Musimy ruszać. -zakładam mój plecak i biorę łuk do ręki.
-Nie masz jeszcze wystarczająco dużo siły. -ton Susan jest stanowczy. Nie rusza mnie on jednak. Chce jak najszybciej odnaleźć mamę.
-Mam dość sily, żeby iść i walczyć.
     Idę spowrotem na zielona ścieżkę nie dając szansy jej odpowiedzieć. Słyszę jak dziewczyna mruczy pod nosem przekleństwa. Jack lapie mnie za ramię. Jęczę cicho z bólu, ale nie dość głośno, żeby ktoś usłyszał.
-Przestraszyłaś mnie.
-Jak to ?
-No ja myślałam, że.. -spojrzałam na jego twarz, która oblał rumieniec.- oni cię zabili.
-Jakoś byś to przeżył.- mój ton jest obojętny. Może tym zwrócę jakoś jego uwagę .
-Jak możesz tak mówić? -Jack zatrzymał się , a ja odszukalam wzrokiem Susan, która zdążyła juz nas wyprzedzić. - Spójrz na mnie Kristen! - z niechęcią odwróciłam głowę i spojrzałam w jego przenikliwe szare oczy. Przez dłuższą chwilę przeszywał mnie wzrokiem, aż nagle ujął moja twarz w dłonie i namiętnie pocałował w usta. Świat stanął w miejscu. Tylko ja i on. Po chwili, bardzo długiej chwili, oderwaliśmy się od siebie. Wbiłam wzrok w stopy , a Jack włożył ręce do kieszeni. Zaczęliśmy iść w milczeniu, próbując dogonić Susan, która szła już daleko od nas.
-Dziękuję.
    Spojrzałam ze zdziwieniem na Jacka , ale jego głowa była spuszczona, więc nie  wiedziałam czy mówi do mnie, czy do siebie. Zaryzykowałam jednak i odezwalam się nieśmiało.
-Za co?
    Odwrócił wzrok i spojrzał na mnie. Czułam jak jego cudowne oczy obserwują każdy mój ruch. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć , ale się niezdecydowal i zamknął je z powrotem. Przypomniało mi sie nasze pierwsze spotkanie i na ta myśl uśmiechnęłam się sama do siebie.
-No wiesz.. - odezwał się po krótkiej chwili milczenia. - ..za ten pocałunek.
-Aaa, oto ci chodzi. - czułam, jak rumieniec rozchodzi sie po moich policzkach. - Ja też dziękuję.
-Naprawdę ?
-Hmm.. - zrobiłam zamyślona minę, na co oboje wybuchnelismy głośnym śmiechem, strasząc przy tym małego ptaszka siedzącego na drzewie obok nas. -Tak. -odpowiedziałam zdecydowanie, co dało mi lekka przewagę nad Jackiem.
-Jesteś cudowna.
-No...ty też niczego sobie.
-Kristen Johnson. Czy to ma być zaproszenie na randkę ?
-Narazie, jakbys nie zauważył, to jesteśmy w czasoprzestrzeni .
-Szczegóły. - znowu wybuchnelismy  śmiechem.- Ale co do tej randki. - Jack ujął moja rękę, a ja spojrzałam , jak nasze dłonie splatają się ze sobą.- To jak Kris?
-No nie wiem. Muszę sie jeszcze zastanowić.
-Nie daj sie prosić. - posłał mi uwodzicielski uśmiech, na co nogi sie pode mną ugięły. Jest taki przystojny.
-Rozpatrze tą propozycję. -odwzajemnilam uśmiech.
-Czy ja wam czasem nie przeszkadzam? - Susan skrzyżowała ręce na piersi i stanęła przed druga, wielką, diamentową bramą.
-Co to jest?
-Wyjście z królestwa.
     Brama się otworzyła i oslepil nas blask słońca. Przed nami rozlewała się wielka, smutna pustynia.
-No moi drodzy, wkraczamy na przedostatni rozdział naszej przygody.


----------------

Ohh xd jak romantyczniee xd co sadzicie? Trochę mi przykro , że tak mało komentarzy dodajecie :(( prosze o nie , ponieważ motywują do dalszej pracy. Dziękuję wszystkim czytającym i zapraszam nowych czytelników :D

wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 11

     Zachowanie Evana troche mnie zdziwilo. Znamy sie od jednego dnia. Chlopak pozwala sobie na bardzo duzo. No w sumie jest księciem.
   Podchodzę do szafy i wyciągam z niej luźne jeansy i szara koszule. Zawsze się tak ubieram, ale w tych ciuchach czuje się jak modelka. Czyszczę moje glany i wciagam je na chude łydki. Wychodzę z pokoju i na korytarzu natrafiam na Jacka, w takim samym stroju jak ja. Piorunuje go zwrokiem, a on uśmiecha się uwodzicielsko. Idziemy do sali, w której Evan kazał nam się stawić. Czeka na nas z wielkimi plecakami. Z drugich drzwi wychodzi Susan ubrana w spodnie moro i czarna koszulkę bez rękawów. Wszystko po staremu. Evan podaje nam bagaże, a ja załamuje się pod ciężarem mojego plecaka. Natychmiast maskuje ten ruch i udaje, że drapie się po kostce, która zasłaniają mi buty.
-To dla ciebie Kris. - Evan wyciągnął srebrny luk i kolczan pełen strzał.- Słyszałem, że zgubiłaś.
-Ja.. nie wiem co powiedzieć. Dziękuję. - rzucam się Evanowi na szyje, a on mocno mnie przytula. Odsuwam się od niego . Zapada niezręczna cisza, która chłopak szybko przerwya.
-Wrócicie ? -Evana glos jest pełen nadziei. Spuszczam głowę. Mam uczucie , że wzrok chłopaka zatrzymał się na mnie.
-Wrócimy. - odzywam się nieśmiało i podnoszę głowę. - Obiecuję.
    Evan juz nic nie mówi, tylko podchodzi do mnie i ściska mnie mocno. Potem obejmuje Susan i przyjacielsko klepie Jacka po plecach. Żegnamy się ze wszystkimi, a ja pozwalam sobie po raz ostatni ponapawac się wyglądem Evana. Strażnicy otwierają drzwi i wychodzimy na zewnątrz. Rozglądam się dokładnie i widzę zielona ścieżkę, która rozpoczyna się od diamentowej bramy. Wchodzimy na nią i zaczynamy oddalać się od zamku.
    Nagle podbiega do nas dziewczynka i szarpie mnie za koszulkę.
-Jesteś Kristen. - dziewczynka ma brązowe włosy zaplecione w dwa warkocze i jasnoniebieskie oczy pełne nadziei.
-Jak masz na imię skarbie ? - przykucam i łapię ja za rękę.
-Kornelia. Czy... ty uratujesz mojego tatusia ? - dziewczynka zanosi się płaczem, a ja próbuje ja uspokoić i przytulam ja do piersi. Podnosi wzrok i odgarnia kosmyki włosów z czoła.
-Twojego tatusia ?
-Nasz zły władca go porwał... Odnajdziesz go prawda?
-Obiecuję.
-Dziękuję Kristen. Jesteś moja bohaterką. - dziewczynka przytula się do mnie a ja uśmiechem się sama do siebie.
-Obiecuję... - powtarzam cicho i zaprowadzam dziewczynkę do mamy. Podchodzę do przyjaciół i patrzę na nich wyczekująco.
-Idziemy?
-Urocze. - Susan puszcza do mnie oko.
-Bardzo zabawne.- odpowiadam ironicznie i wychodzę przed nich. Z tylu słyszę cichy śmiech Susan.
     Idziemy w milczeniu. Rozglądam się dookoła. Okolica jest cudowna. Wszyscy są tacy szczęśliwi, jakby tu nigdy nie gościł smutek. Oprócz tej dziewczynki... Dlaczego ten  "zły władca" porwał jej tatę ? To pytanie nurtuje mnie juz od dłuższego czasu.
-Tu przynajmniej nikt nas nie zaatakuje. - głos Jacka wyrywa mnie z zamyślenia.
-Może masz racje.
-Tutaj! - krzyk dobiega z daleka. Odwracam się do tyłu i widzę biegnących rycerzy.
-Nie odzywaj się nigdy więcej Jack!
    Wyciągam strzale z kolczanu. Jest bardzo lekka. Zakładam ja na cięciwę i wypuszczam. Rycerz pada, a ja puszczam kolejne. Nie przejmuje się juz tym, że zabijam ludzi. Muszę odnaleźć tatę tej dziewczynki. Nic mi w tym nie przeszkodzi.
   Zaczynamy uciekać. Puszczam strzały na ślepo , a na chodnikach widzę krew. Wszyscy ludzie o zdrowych zmysłach pochowali się w domach z nożem kuchennym pod ręką. Jeszcze tydzien temu też bym tak zrobiła. Ale nie teraz. Tysiące osób liczy na mnie. Liczą, że ja Kristen Johson, zwyczajna szesnastolatka pokona armie rycerzy ze złym władca na czele mając u boku przemądżała dziewczynkę emo i pierołe, który potyka się o własne nogi.
Ale nie zawiodę ich. Tych tysięcy ludzi,tej dziewczynki, mojego taty, brata i mnie.
    Patrzę w tył. Susan i Jack biega za mną i odbijają strzały rycerzy, które i tak przelatują kilka metrów od nas. Strzelam na "chybił trafił " . Słyszę ciche jęki i dźwięk ciała upadającego na ziemie. Muszę mieć dobrego cela.
   Nagle słyszę głośny wystrzał i mocny ból w prawym ramieniu. Krew spływa mi po ręce. Upadam, a obraz przed oczami mi się rozmywa.



---------------
Rozdział krótki, ale mi się podoba.A Wam? Przepraszam ,że tyle nie było rozdziału ale nie miałam Internetu. Czytajcie, komentujcie , obserwujcie <33

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 10

    Strażnicy prowadzą nas przez całe królestwo. Idziemy ceglaną ścieżką na której rozesmiaane  dzieci malują obrazki kredą. Obok nas przebiegają psy, koty , a nawet malutkie nogery. Wszystkie domy są takie same. Niebieskie ściany, fioletowe dachy oraz śnieżnobiałe drzwi i okna.
   Nagle strażnicy zatrzymują się przed wielkim budynkiem. Jest inny niż wszystkie. Jest zrobiony z kamienia i ma wielkie, drewniane drzwi. Po bokach stoją dwie wieże z jasnoróżowymi zaslonami w oknach. Wygląda jak zamek.
    Drzwi frontowe powoli się otwierają. Stoi w nich młody mężczyzna. Jego włosy i cera są białe jak śnieg. Oczy ma granatowe, a nos i usta małe. Ma na sobie ciemnoniebieską szatę.
    Jest tak przystojny, że przechodzi mnie dresz .
-Kristen! - rozkłada ręce i przytula mnie do piersi. Jestem zaskoczona. -Co u ciebie słychać ?
-Chyba wszystko w porządku.
-Chodźcie do środka.
   Wchodzimy za nim do wielkiej sali. Jest cała pozłacana. Na środku wisi ogromne diamentowy żyrandol.
-Widzę, że jesteście zmęczeni. Jutro porozmawiamy. Harold zaprowadzi Was do pokoi. Tam czekaja na was posiłki i czyste ubrania.
    Mężczyzna o imieniu Harold zaprowadza nas do pokoi. Wchodzę do pomieszczenia, które mi pokazuje. Pokój jest ogromny.Na środku stoi dwuosobowe łóżko, na ścianie wisi telewizor, a obok stoi rząd szafek.
    Rozbieram się z moich brudnych ubran i wyciągam z komody czysty top i spodnie dresowe.
   Ubieram  się i idę po posilek, który stoi na jednej z szafek. Biore widelec i zaczynam jeść. Jedzenie jest przepyszne. Nie wiem dokładnie co jem, ale mi smakuje. Po chwili odstawiam pusty talerz i kładę sie do łóżka. Natychmiast zasypiam.
    Stoję w pustym pokoju. Z oddali dobiegają do mnie krzyki. Idę powoli w tamtym kierunku.
Wreszcie, widzę kobietę, która wydaje te dźwięki. Jest poobijana, a jej kasztanowe włosy sa oblepione krwią. W jej brązowych oczach widzę strach.
-Gdzie jest Kristen?! - meski glos odbija się od ścian.
-Ale ja nie wiem..
-Kłamiesz! - krzyczy mezczyzna i bije kobietę batem. Mam ochotę go zatrzymać. Powstrzymuje się jednak i przypatruje się tej scenie.
-Annie.. - odzywa się inny głos. Jest spokojny i troskliwy.-Annie.. -powtarza, jakby nie mógł wydusić z siebie słowa. Czuje , że kojarzę to imię, ale nie wiem skąd. -Powiedz im po prostu gdzie jest Kristen.
-Ale ja nie wiem... -kobieta płacze i blaga o litość.
-Przyznaj się! - mężczyzna ponownie uderza kobietę batem.
-Proszę przestań...
-Jeśli ty nam nie powiesz, sami ją znajdziemy.
-Nie wierzysz Kristen? - odzywa się drugi mężczyzna. Jego glos jest ciągle opanowany.
-To tylko dziewczynka. Myślisz, że poświęci życie żeby ratować ja? - wskazuje z odraza na kobietę.
-Rycerze nie wrócili.
-Nieudacznicy. Nic nie umieją zrobić porządnie.
-Ona tu jest. Nasze odbiorniki sie zawiesiły. To znaczy, że ktos z wielka mocą przybył do nas .
-Rozmawiałem z nią przecież! - mężczyzna traci nad sobą kontrole. -Musimy zacząć jej szukać... Moze być niebezpieczna.
    Mężczyźni wychodzą, a ja decyduje się, żeby podejść bliżej. Idę bardzo powoli. Kobieta podnosi wzrok i patrzy na mnie z utęsknieniem. Po chwili odzywa się:
-Kristen, pomóż mi.. Proszę..



 Budzę się zlana potem. Przez odchylone zasłony pada na mnie światło księżyca. Ta scena mną wstrząsnęła. Mam gesia skórkę ,a po plecach przechodzą mnie dreszcze. Przytulam sie do poduszki i próbuje zasnąć. Niestety nie mogę. Ciągle przed oczami pojawia mi sie ta scena. Staram sie o tym zapomnieć. Myślę o tacie i o Alanie. Pewnie bardzo sie martwią. Powieki mi sie zamykają i juz po sekundzie zasypiam.
    Rano budzi mnie budzik, który widocznie ktoś wcześniej ustawił. Na szczęście druga część nocy minela szybko. Nic mi sie nie snilo. Przytulam sie do kołdry. Pachnie fiolkami. Ten zapach sprawia, że od razu czuje sie lepiej. Fiolki to moje ulubione kwiaty.
    Wstaje z lozka i idę do łazienki. Jest wieksza niż mój i Alana pokój razem wzięty. Na środku stoi trójkątna wanna. W jednym rogu stoi szklany prysznic, w drugim umywalka, a w trzecim złota toaleta. Staje przed wielkim lustrem i przypatruje sie sobie z obrzydzeniem. Rozwiązuje włosy i przeszesuje je palcami. Zasługują żeby je umyć. Ściągam ubrania i wchodzę pod prysznic. Odkrecam kurek z gorąca woda i biorę do reki truskawkowy żel pod prysznic. Myje sie dokładnie, żeby zmyć cały brud i krew. Potem myje włosy szamponem i nakładam na nie odżywkę.
   Wychodzę spod prysznica i wycieram sie dokładnie ręcznikie. Szukam suszarki i dokładnie susze włosy. Nagle mój wzrok przykluwa coś, czego wcześniej nie było. Na szafce obok umywalki leży szmaragdowa sukienka przepasana czarnym paskiem. Rozglądam się dookoła. Najwyraźniej musi być dla mnie. Zakładam ją i wsuwam na nogi czarne baletki. Okazuje się, ze sukienka konczy się przed kolanami. Czuje się trochę niekomfortowo, ale nie mam innych ciuchów.
    Rozczesuje włosy, zakładam czarna opaskę i wychodzę z pokoju. Idę korytarzem i z oddali słyszę śmiech  Jacka. Dochodzę do jadalni. Widzę przy stole księcia i moich i przyjaciół.
-Księżniczka zaszczyciła nas swoja obecnością.- odzywa sie opryskliwie Jack, a ja robię obrazona mine. - Żartowałem. Wyglądasz slicznie. - rumienie się i posyłam mu promienny uśmiech.
-Usiądź z nami Kristen. Milo mi cię wreszcie poznać. Jestem Evan. - chłopak obdarza mnie szczerym uśmiechem, a ja zajmuje miejsce, które mi wskazał.
   Patrzę na stol. Jest odbstawiony różnorodnym jedzeniem. Nakładam sobie na talerz tosty z jagodowym dżemem i wielka gore jajecznicy. Do szklanki nalewam sobie kakao.
-O której wyruszacie ?
-Zaraz po śniadaniu. Mamy mało czasu bo.. - w porę ugryzlam się w język. Nie chce im mówić o moim śnie. Przynajmniej nie teraz. - ... bo nie chcemy siedzieć u Ciebie zbyt dlugo. -kończe z ulgą.
-Nie musicie się tym martwic.
-Lepiej będzie jak wyruszymy zaraz po śniadaniu. - mówię stanowczo. Jack patrzy na mnie podejrzliwie. Nasze spojrzenia się krzyżują, ale ja szybko odwracam wzrok.
-Nie ma sprawy. - Evan przez cały czas się uśmiecha. Jest taki przystojny, że nie mogę oderwać od niego oczu.
    Kończymy śniadanie. Susan żywo dyskutuje z księciem, a ja tylko przytakuje z uśmiechem na twarzy. Myślami jestem zupełnie gdzie indziej. Ciągle myślę o mamie.
     Wstaje od stołu, dziękuję za posiłek i idę do mojego pokoju. Bez problemu znajduje właściwe pomieszczenie. Zrzucam buty i kładę się na fiołkową pościel. Nagle słyszę ciche pukanie do drzwi.
-Proszę.. - mówię nieśmiało i patrzę we kierunku wejścia. To Evan. Ciekawe czego chce.
-Szkoda, że tak szybko nas opuszczacie. - odzywa się i siada na brzegu łóżka. Podnoszę się.
-Przepraszam, ale im szybciej znajdziemy Mike i moja mamę , tym szybciej tutaj wrócimy.
-Cieszę się, że wrócicie.
-Nie ma sprawy.
-Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję.
-Wiesz Kris...jesteś cudowna.
    Rumienie się. Evan przysuwa się do mnie i łapie mnie za rękę.
-Pamiętaj, że jesteś niezwykła i , że zawsze możesz na mnie liczyć .
-Dziękuję ci.
-Przebierz się. Spakuje ci najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka.
    Evan wstaje i leciutko całuje mnie w policzek. Spoglada na mnie nieśmiało, a ja uśmiecham się delikatnie. Odwzajemnia uśmiech i wychodzi z pokoju. Przez jeszcze kilka sekund siedzę nieruchomo na łóżku napawajac się wyglądem Evana. Po chwili wstaje i otwieram szafę, szukając dobrego stroju na dalszą podróż.


--------------------------
Rozdział S Ł A B Y. Tak wiem. Nie mam w ogóle weny. Sory za błędy. Szczególnie za braki ą, ę, ł, ó,ż, ź bo pisze rozdziały na fonie i czasami mi nie zmienia. W pin postaram się wszystko popoprawiać. Czytajcie, komentujcie, obserwujcie itd :3