wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 11

     Zachowanie Evana troche mnie zdziwilo. Znamy sie od jednego dnia. Chlopak pozwala sobie na bardzo duzo. No w sumie jest księciem.
   Podchodzę do szafy i wyciągam z niej luźne jeansy i szara koszule. Zawsze się tak ubieram, ale w tych ciuchach czuje się jak modelka. Czyszczę moje glany i wciagam je na chude łydki. Wychodzę z pokoju i na korytarzu natrafiam na Jacka, w takim samym stroju jak ja. Piorunuje go zwrokiem, a on uśmiecha się uwodzicielsko. Idziemy do sali, w której Evan kazał nam się stawić. Czeka na nas z wielkimi plecakami. Z drugich drzwi wychodzi Susan ubrana w spodnie moro i czarna koszulkę bez rękawów. Wszystko po staremu. Evan podaje nam bagaże, a ja załamuje się pod ciężarem mojego plecaka. Natychmiast maskuje ten ruch i udaje, że drapie się po kostce, która zasłaniają mi buty.
-To dla ciebie Kris. - Evan wyciągnął srebrny luk i kolczan pełen strzał.- Słyszałem, że zgubiłaś.
-Ja.. nie wiem co powiedzieć. Dziękuję. - rzucam się Evanowi na szyje, a on mocno mnie przytula. Odsuwam się od niego . Zapada niezręczna cisza, która chłopak szybko przerwya.
-Wrócicie ? -Evana glos jest pełen nadziei. Spuszczam głowę. Mam uczucie , że wzrok chłopaka zatrzymał się na mnie.
-Wrócimy. - odzywam się nieśmiało i podnoszę głowę. - Obiecuję.
    Evan juz nic nie mówi, tylko podchodzi do mnie i ściska mnie mocno. Potem obejmuje Susan i przyjacielsko klepie Jacka po plecach. Żegnamy się ze wszystkimi, a ja pozwalam sobie po raz ostatni ponapawac się wyglądem Evana. Strażnicy otwierają drzwi i wychodzimy na zewnątrz. Rozglądam się dokładnie i widzę zielona ścieżkę, która rozpoczyna się od diamentowej bramy. Wchodzimy na nią i zaczynamy oddalać się od zamku.
    Nagle podbiega do nas dziewczynka i szarpie mnie za koszulkę.
-Jesteś Kristen. - dziewczynka ma brązowe włosy zaplecione w dwa warkocze i jasnoniebieskie oczy pełne nadziei.
-Jak masz na imię skarbie ? - przykucam i łapię ja za rękę.
-Kornelia. Czy... ty uratujesz mojego tatusia ? - dziewczynka zanosi się płaczem, a ja próbuje ja uspokoić i przytulam ja do piersi. Podnosi wzrok i odgarnia kosmyki włosów z czoła.
-Twojego tatusia ?
-Nasz zły władca go porwał... Odnajdziesz go prawda?
-Obiecuję.
-Dziękuję Kristen. Jesteś moja bohaterką. - dziewczynka przytula się do mnie a ja uśmiechem się sama do siebie.
-Obiecuję... - powtarzam cicho i zaprowadzam dziewczynkę do mamy. Podchodzę do przyjaciół i patrzę na nich wyczekująco.
-Idziemy?
-Urocze. - Susan puszcza do mnie oko.
-Bardzo zabawne.- odpowiadam ironicznie i wychodzę przed nich. Z tylu słyszę cichy śmiech Susan.
     Idziemy w milczeniu. Rozglądam się dookoła. Okolica jest cudowna. Wszyscy są tacy szczęśliwi, jakby tu nigdy nie gościł smutek. Oprócz tej dziewczynki... Dlaczego ten  "zły władca" porwał jej tatę ? To pytanie nurtuje mnie juz od dłuższego czasu.
-Tu przynajmniej nikt nas nie zaatakuje. - głos Jacka wyrywa mnie z zamyślenia.
-Może masz racje.
-Tutaj! - krzyk dobiega z daleka. Odwracam się do tyłu i widzę biegnących rycerzy.
-Nie odzywaj się nigdy więcej Jack!
    Wyciągam strzale z kolczanu. Jest bardzo lekka. Zakładam ja na cięciwę i wypuszczam. Rycerz pada, a ja puszczam kolejne. Nie przejmuje się juz tym, że zabijam ludzi. Muszę odnaleźć tatę tej dziewczynki. Nic mi w tym nie przeszkodzi.
   Zaczynamy uciekać. Puszczam strzały na ślepo , a na chodnikach widzę krew. Wszyscy ludzie o zdrowych zmysłach pochowali się w domach z nożem kuchennym pod ręką. Jeszcze tydzien temu też bym tak zrobiła. Ale nie teraz. Tysiące osób liczy na mnie. Liczą, że ja Kristen Johson, zwyczajna szesnastolatka pokona armie rycerzy ze złym władca na czele mając u boku przemądżała dziewczynkę emo i pierołe, który potyka się o własne nogi.
Ale nie zawiodę ich. Tych tysięcy ludzi,tej dziewczynki, mojego taty, brata i mnie.
    Patrzę w tył. Susan i Jack biega za mną i odbijają strzały rycerzy, które i tak przelatują kilka metrów od nas. Strzelam na "chybił trafił " . Słyszę ciche jęki i dźwięk ciała upadającego na ziemie. Muszę mieć dobrego cela.
   Nagle słyszę głośny wystrzał i mocny ból w prawym ramieniu. Krew spływa mi po ręce. Upadam, a obraz przed oczami mi się rozmywa.



---------------
Rozdział krótki, ale mi się podoba.A Wam? Przepraszam ,że tyle nie było rozdziału ale nie miałam Internetu. Czytajcie, komentujcie , obserwujcie <33

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 10

    Strażnicy prowadzą nas przez całe królestwo. Idziemy ceglaną ścieżką na której rozesmiaane  dzieci malują obrazki kredą. Obok nas przebiegają psy, koty , a nawet malutkie nogery. Wszystkie domy są takie same. Niebieskie ściany, fioletowe dachy oraz śnieżnobiałe drzwi i okna.
   Nagle strażnicy zatrzymują się przed wielkim budynkiem. Jest inny niż wszystkie. Jest zrobiony z kamienia i ma wielkie, drewniane drzwi. Po bokach stoją dwie wieże z jasnoróżowymi zaslonami w oknach. Wygląda jak zamek.
    Drzwi frontowe powoli się otwierają. Stoi w nich młody mężczyzna. Jego włosy i cera są białe jak śnieg. Oczy ma granatowe, a nos i usta małe. Ma na sobie ciemnoniebieską szatę.
    Jest tak przystojny, że przechodzi mnie dresz .
-Kristen! - rozkłada ręce i przytula mnie do piersi. Jestem zaskoczona. -Co u ciebie słychać ?
-Chyba wszystko w porządku.
-Chodźcie do środka.
   Wchodzimy za nim do wielkiej sali. Jest cała pozłacana. Na środku wisi ogromne diamentowy żyrandol.
-Widzę, że jesteście zmęczeni. Jutro porozmawiamy. Harold zaprowadzi Was do pokoi. Tam czekaja na was posiłki i czyste ubrania.
    Mężczyzna o imieniu Harold zaprowadza nas do pokoi. Wchodzę do pomieszczenia, które mi pokazuje. Pokój jest ogromny.Na środku stoi dwuosobowe łóżko, na ścianie wisi telewizor, a obok stoi rząd szafek.
    Rozbieram się z moich brudnych ubran i wyciągam z komody czysty top i spodnie dresowe.
   Ubieram  się i idę po posilek, który stoi na jednej z szafek. Biore widelec i zaczynam jeść. Jedzenie jest przepyszne. Nie wiem dokładnie co jem, ale mi smakuje. Po chwili odstawiam pusty talerz i kładę sie do łóżka. Natychmiast zasypiam.
    Stoję w pustym pokoju. Z oddali dobiegają do mnie krzyki. Idę powoli w tamtym kierunku.
Wreszcie, widzę kobietę, która wydaje te dźwięki. Jest poobijana, a jej kasztanowe włosy sa oblepione krwią. W jej brązowych oczach widzę strach.
-Gdzie jest Kristen?! - meski glos odbija się od ścian.
-Ale ja nie wiem..
-Kłamiesz! - krzyczy mezczyzna i bije kobietę batem. Mam ochotę go zatrzymać. Powstrzymuje się jednak i przypatruje się tej scenie.
-Annie.. - odzywa się inny głos. Jest spokojny i troskliwy.-Annie.. -powtarza, jakby nie mógł wydusić z siebie słowa. Czuje , że kojarzę to imię, ale nie wiem skąd. -Powiedz im po prostu gdzie jest Kristen.
-Ale ja nie wiem... -kobieta płacze i blaga o litość.
-Przyznaj się! - mężczyzna ponownie uderza kobietę batem.
-Proszę przestań...
-Jeśli ty nam nie powiesz, sami ją znajdziemy.
-Nie wierzysz Kristen? - odzywa się drugi mężczyzna. Jego glos jest ciągle opanowany.
-To tylko dziewczynka. Myślisz, że poświęci życie żeby ratować ja? - wskazuje z odraza na kobietę.
-Rycerze nie wrócili.
-Nieudacznicy. Nic nie umieją zrobić porządnie.
-Ona tu jest. Nasze odbiorniki sie zawiesiły. To znaczy, że ktos z wielka mocą przybył do nas .
-Rozmawiałem z nią przecież! - mężczyzna traci nad sobą kontrole. -Musimy zacząć jej szukać... Moze być niebezpieczna.
    Mężczyźni wychodzą, a ja decyduje się, żeby podejść bliżej. Idę bardzo powoli. Kobieta podnosi wzrok i patrzy na mnie z utęsknieniem. Po chwili odzywa się:
-Kristen, pomóż mi.. Proszę..



 Budzę się zlana potem. Przez odchylone zasłony pada na mnie światło księżyca. Ta scena mną wstrząsnęła. Mam gesia skórkę ,a po plecach przechodzą mnie dreszcze. Przytulam sie do poduszki i próbuje zasnąć. Niestety nie mogę. Ciągle przed oczami pojawia mi sie ta scena. Staram sie o tym zapomnieć. Myślę o tacie i o Alanie. Pewnie bardzo sie martwią. Powieki mi sie zamykają i juz po sekundzie zasypiam.
    Rano budzi mnie budzik, który widocznie ktoś wcześniej ustawił. Na szczęście druga część nocy minela szybko. Nic mi sie nie snilo. Przytulam sie do kołdry. Pachnie fiolkami. Ten zapach sprawia, że od razu czuje sie lepiej. Fiolki to moje ulubione kwiaty.
    Wstaje z lozka i idę do łazienki. Jest wieksza niż mój i Alana pokój razem wzięty. Na środku stoi trójkątna wanna. W jednym rogu stoi szklany prysznic, w drugim umywalka, a w trzecim złota toaleta. Staje przed wielkim lustrem i przypatruje sie sobie z obrzydzeniem. Rozwiązuje włosy i przeszesuje je palcami. Zasługują żeby je umyć. Ściągam ubrania i wchodzę pod prysznic. Odkrecam kurek z gorąca woda i biorę do reki truskawkowy żel pod prysznic. Myje sie dokładnie, żeby zmyć cały brud i krew. Potem myje włosy szamponem i nakładam na nie odżywkę.
   Wychodzę spod prysznica i wycieram sie dokładnie ręcznikie. Szukam suszarki i dokładnie susze włosy. Nagle mój wzrok przykluwa coś, czego wcześniej nie było. Na szafce obok umywalki leży szmaragdowa sukienka przepasana czarnym paskiem. Rozglądam się dookoła. Najwyraźniej musi być dla mnie. Zakładam ją i wsuwam na nogi czarne baletki. Okazuje się, ze sukienka konczy się przed kolanami. Czuje się trochę niekomfortowo, ale nie mam innych ciuchów.
    Rozczesuje włosy, zakładam czarna opaskę i wychodzę z pokoju. Idę korytarzem i z oddali słyszę śmiech  Jacka. Dochodzę do jadalni. Widzę przy stole księcia i moich i przyjaciół.
-Księżniczka zaszczyciła nas swoja obecnością.- odzywa sie opryskliwie Jack, a ja robię obrazona mine. - Żartowałem. Wyglądasz slicznie. - rumienie się i posyłam mu promienny uśmiech.
-Usiądź z nami Kristen. Milo mi cię wreszcie poznać. Jestem Evan. - chłopak obdarza mnie szczerym uśmiechem, a ja zajmuje miejsce, które mi wskazał.
   Patrzę na stol. Jest odbstawiony różnorodnym jedzeniem. Nakładam sobie na talerz tosty z jagodowym dżemem i wielka gore jajecznicy. Do szklanki nalewam sobie kakao.
-O której wyruszacie ?
-Zaraz po śniadaniu. Mamy mało czasu bo.. - w porę ugryzlam się w język. Nie chce im mówić o moim śnie. Przynajmniej nie teraz. - ... bo nie chcemy siedzieć u Ciebie zbyt dlugo. -kończe z ulgą.
-Nie musicie się tym martwic.
-Lepiej będzie jak wyruszymy zaraz po śniadaniu. - mówię stanowczo. Jack patrzy na mnie podejrzliwie. Nasze spojrzenia się krzyżują, ale ja szybko odwracam wzrok.
-Nie ma sprawy. - Evan przez cały czas się uśmiecha. Jest taki przystojny, że nie mogę oderwać od niego oczu.
    Kończymy śniadanie. Susan żywo dyskutuje z księciem, a ja tylko przytakuje z uśmiechem na twarzy. Myślami jestem zupełnie gdzie indziej. Ciągle myślę o mamie.
     Wstaje od stołu, dziękuję za posiłek i idę do mojego pokoju. Bez problemu znajduje właściwe pomieszczenie. Zrzucam buty i kładę się na fiołkową pościel. Nagle słyszę ciche pukanie do drzwi.
-Proszę.. - mówię nieśmiało i patrzę we kierunku wejścia. To Evan. Ciekawe czego chce.
-Szkoda, że tak szybko nas opuszczacie. - odzywa się i siada na brzegu łóżka. Podnoszę się.
-Przepraszam, ale im szybciej znajdziemy Mike i moja mamę , tym szybciej tutaj wrócimy.
-Cieszę się, że wrócicie.
-Nie ma sprawy.
-Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję.
-Wiesz Kris...jesteś cudowna.
    Rumienie się. Evan przysuwa się do mnie i łapie mnie za rękę.
-Pamiętaj, że jesteś niezwykła i , że zawsze możesz na mnie liczyć .
-Dziękuję ci.
-Przebierz się. Spakuje ci najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka.
    Evan wstaje i leciutko całuje mnie w policzek. Spoglada na mnie nieśmiało, a ja uśmiecham się delikatnie. Odwzajemnia uśmiech i wychodzi z pokoju. Przez jeszcze kilka sekund siedzę nieruchomo na łóżku napawajac się wyglądem Evana. Po chwili wstaje i otwieram szafę, szukając dobrego stroju na dalszą podróż.


--------------------------
Rozdział S Ł A B Y. Tak wiem. Nie mam w ogóle weny. Sory za błędy. Szczególnie za braki ą, ę, ł, ó,ż, ź bo pisze rozdziały na fonie i czasami mi nie zmienia. W pin postaram się wszystko popoprawiać. Czytajcie, komentujcie, obserwujcie itd :3

sobota, 8 marca 2014

Rozdział 9

   Biegne przed siebie. Nie odwaracam się, nie patrzę na Jacka. Po prostu biegne. Pole ciągnie się w nieskończoność. Opadam z sił, a stwory powoli nas doganiają. Nogi niosą mnie same. Jestem zmeczona i nie mam juz chęci na dalszą wędrówkę. Najchętniej położyłabym się na mchu i poszła spać. Czuje, ze Jack łapie mnie za rękę i ciągnie na bok. Biegne za nim. Wychodzimy z pola i idziemy piaskowa ścieżką do najbliższego drzewa. Jack wchodzi pierwszy i pomaga mi się wspiąć na najwyższą gałąź. Opieram się o pień drzewa. Chłopak przygląda mi się uważnie , a ja oddycham ciężko. Chyba zgubiliśmy te zmutowane wilki. Wolę jednak posiedzieć jeszcze trochę na drzewie.Dla pewności.
-Wyglądasz strasznie. - cios poniżej pasa.
-Dzięki.- mówię sakrastycznie z groźnym wyrazem twarzy.- ty nie lepiej. - pozwalam sobie na mały uśmiech, ale natychmiast zmieniam wyraz twarzy.- gdzie Susan?
-Ja..nie wiem. - Jack jest zmieszany.- Biegła tak szybko, że nie mogłem jej dogonić. Krzyczałem, żeby zwolniła, ale mnie nie słyszała. Zemdlałem. - zarumienił się.- ocknąłem się dopiero, gdy usłyszałem twój krzyk.Wtedy właśnie zobaczyłem stado tych wilków, a potem ciebie z rycerzem. - przerwał - Przepraszam Kris, to moja wina.
-Nie obwiniaj się. Susan napewno czeka pod bramą.
-Musimy do niej iść.
-Nie mam siły..- próbuje podeprzeć sie, ale czuje przeszywający ból w dłoni.
-Co jest?
-Strażnik zmiażdżył mi dłoń. - mówię lekceważącym tonem.
-Daj. - Jack chce złapać mnie za rękę.
-Nie. - mój głos jest ostry. Chłopak trochę się zmieszał, więc zaczęłam mówić spokojniej. -Nic mi nie jest.
  Patrzy na mnie z niepewną mina, ale daje spokój.
   Nagle słyszymy głośne wycie. Spoglądamy w dół. Mały zmutowany wilk błąka się pod drzewem, na którym siedzimy. Stwór ma około  2 metrów długości i metr wysokości, ale w porównaniu do stada, które nas goniło jest bardzo mały.
-Wynocha! - krzycze w jego stronę. Wiem, ze to bez sensu, ale jestem zbyt zmęczona żeby o tym myśleć. Ku mojemu zdziwienu, stwór  jęczy cicho i kuli się pod drzewem.
Kristen... - Jack odzywa się nieśmiało. - chyba zwariowałaś.
-Czemu?
-W jakim ty języku to powiedziałaś ?
-Ale co? - nie mam pojecia o co mu chodzi.
-Nie wiem, bo nie rozmawiam ze zwierzętami.
-O co ci chodzi?
-Właśnie przemowilas do tego wielkiego wilka w jakimś dziwnym języku.
-Chyba ty zwariowales. Ja mówiłam normalnie.
-Powiedz do niego coś jeszcze.
  Patrzę na Jacka. Jego wyraz twarzy mówi sam za siebie.
  - Cześć... -zaczynam nieśmiało. - czy mógłbyś zabrać nas do Susan.- z moich ust nie wydobywają się słowa, tylko ciche warczenie. Wilk podnosi wzrok i zaczyna skakać radośnie. Spogląda na mnie zagadkowo i warczy: "Jasne. Wskakujcie."
  Patrzę na Jacka. Jest przerażony. Super,wychodzi na to, że jestem nienormalna.
-Co powiedział?
-Żebyśmy wsiedli. Chodź.
  Schodzimy z drzewa i wskakujemy na grzbiet wilka. Mówię do niego: "Zawieź nas przed bramę Zielonego Królestwa", a on kiwa twierdząco głową.
   Biegniemy przez pole . Wiatr wieje mi w twarz. Przechodzą mnie dreszcze. Trzymam się mocno sierści wilka, a Jack obejmuje mnie w pasie.
-Gdzie masz łuk? - pyta nagle. Obmacuje się po plecach. Zapomniałam o moim łuku.
-Zostawiłam go. - jestem smutna i jednocześnie zdenerwowana. - nie ma po co wracać, i tak jest juz pewnie w szczątkach.
-Nie przejmuj się Kris.
    "Łatwo. ci mówić." - myślę. Jestem na niego zła. Nie wiem dlaczego, przecież nic mi nie zrobił
    Rozglądam się dookoła. Przemierzylismy już całe pole. Przed nami stoi wielka brama. Jest przezroczysta. Wygląda, jakby była zrobiona z diamentów.
   Pod nią siedzi Susan. Natychmiast się uśmiecham na jej widok. Zeskakuje z biegnącego wilka i idę  w stronę dziewczyny. Podchodzę do niej powoli. Susan śpi. Jack patrzy na nią z ukosa i wali ją w twarz. Dziewczyna natychmiast się budzi, i przeczesuje sztyletem powietrze. Energicznie się odsuwam. Przeciera oczy dłońmi i patrzy raz na mnie, raz na Jacka
-Gdzie wy do cholery byliście? - Susan wstaje nerwowo i próbuje przygładzić włosy, które odstają jej we wszystkie strony. - I co to jest? -wskazuje z odrazą na wilka.
   -On nas tu przywiózł.- podchodzę do stwora i drapie go po za uchem. Warczy cicho i przytula się do mojej ręki.
-Mówi, że ma na imię Cestric. - uśmiecham się i przedstawiam nas wilkowi. Dziękuję mu, a on odbiega, wesoło machając ogonem.
   Susan wytrzeszcza oczy i drapie się po głowie.
-Chyba zwariowalam.
-Nie, to Kris zwariowała. -Jack uśmiecha się do mnie uwodzicielsko. Ten uśmiech sprawia, że  się rumienie.
-Lepiej wejdzmy do królestwa zanim do końca oszaleje.
    Susan kilka przycisk na bramie, którego wcześniej nie widziałam. W głośniku odzywa się mężczyzna. Mówi coś cicho i nagle brama się otwiera. Wchodzimy powoli do środka i widzimy dwóch strażników. Idą w nasza stronę.Maja na sobie długie, zielone buty, ze szpiczastymi czubkami i luźne, czerwone spodnie za kolana. Na fioletowe koszule w stokrotki opada dluga, tęczowa peleryna. Na głowach maja słomiane kapelusze z kolorowymi wstążkami. Jednymi słowy, wyglądają jak moja ciocia Merry w wigilię.
   Podchdza do nas powoli, a ich szpiczaste buty wydają dźwięki kaczki. Mam ochotę parsknac śmiechem,ale się powstrzymuje.
-Kristen Johson? -pyta jeden ze strażników, gdy są obok nas. Gdyby nie ten strój mogłabym go uznać za atrakcyjnego. Ma przyczesane, brązowe włosy i duże, niebieskie oczy. Twarz ma szczupła, a usta i nos dość małe.
-Tak. -odpowiadam po chwili.
-Zapraszam za mną . Książę chce cię poznać.
    Strażnicy bardzo szybko ruszają przed siebie. Biorę moich przyjaciół za ręce i ciagne, ku oddalajacych się dźwiękach kaczki.


--------------------------
No tak. Chyba wyobraźnia mi szwankuje.Lubię wymyślać rzeczy, których nie da się logicznie wytłumaczyć :3 Kolejny rozdział ? Może czwartek, piątek. Masa nauki i do tego 29.03 mam konkurs, do którego muszę się uczyć. Proszę o komentarze i zapraszam do obserwowania ;)

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 8

-Uciekaj! - Jack ciągnie mnie za rękę. Nogi się pode mną uginają. Ciągle mam przed oczami Jeremiasza leżącego w kałuży krwi.
   Staram się biec, ale potykam się o własne nogi. Słyszę głośne wystrzały, a przed oczami właśnie mignął mi miecz Jacka. Odbija kule lecące w naszą stronę. Bez namysły ściągam łuk i zakładam strzałę na cięciwę. Posyłam ją w stronę jednego strażnika, a on upada na ziemię.
-Zabiłam człowieka! - krzyczę i kładę się na ziemię. Widzę nad sobą niewyraźne kształty moich przyjaciół.
-Kristen! Wstawaj! Musimy uciekać!
-Ja... nie mogę.
    Susan odsuwa się ode mnie, a ja patrze na nią kątem oka. Wyciąga swój sztylet i podchodzi do rycerzy nachylających się nad tym którego zabiłam. Powoli podcina im gardła, a oni upadają na ziemie jak szmaciane lalki. Ten widok przyprawia mnie o mdłości i natychmiast wymiotuję.
-Czy to na pewno jest Kristen Johson?
-Tak.- Jack spojrzał na mnie niepewnie, a ja uśmiechnęłam się nieśmiało i ponownie wymiotuję, gdy Susan wyciera nóż w mech.
-Ciekawe czego oni chcieli. - Eric zmierzwił ręką włosy. Jego twarz jest cała czerwona, a oczy podpuchnięte.
- Wasz władca chyba nie wierzy, że przyjdę.
-Też był nie wierzył. - ton Jacka jest złośliwy. Uwierzyłabym mu, gdyby nie uśmiechnął się uwodzicielsko. Podszedł do mnie powoli i pocałował w czoło.
-Ja muszę iść. - Eric odzywa się nieśmiało. - muszę wrócić do mojego ta... -nie kończy. Wybucha głośnym płaczem. Susan podchodzi do niego i zaczyna go pocieszać ze łzami w oczach. Nachyla się i  mówi mu coś na ucho. Eric trochę się rozpromienia. Wyciera łzy rękawem, podaje nam ręke i odchodzi w stronę małego domku.
-Idziemy? - Głos Susan jest pewny siebie. Szybko się pozbierała.
-Tak.. chodźmy.
   Idziemy w przeciwną stronę od domku Jeremiasza. Patrze na Jacka.Wzrok ma wbity w stopy, a ręce trzyma w kieszeniach
-Chyba wychodzimy z lasu.- patrzę w stronę, którą wskazuje Susan.Ma racje. Las się rozjaśnia. Widzę wyjście. Mam ochotę biec, ale moi przyjaciele idą bardzo spokojnie, więc próbuje zachować kamienna twarz. Próbuje ukryć podniecenie. Wreszcie wychodzimy z tego lasu.
   Przed nami rozlewa się złote pole pszenicy, połyskującej w świetle księżyca. Jest jesień, wiec zboże jest już dojrzałe.
-Gdzie teraz ? - głos Jacka wyrywa mnie z zamyślenia.
-Teraz musimy iść pomarańczową ścieżka przez Zielone królestwo. - recytuję z uśmiechem.
-Brama jest 2km stąd. Pobiegnijmy.
-Dlaczego? - Jack nie ukrywa zażenowania.
- Będzie szybciej. - Susan wyciąga nóż i zaczyna się przedzierać przez pole, tnąc sztyletem dojrzałe zboże. Ruszamy za nią.
   Pszenica jest bardzo wysoką i  tnie mnie po twarzy, szyi i dłoniach. Resztę ciała mam zasłonięta.Ocieram pot z czoła. Czuje jak ciepła krew spływa mi po policzkach.
  Nagle potykam się o wielki kamień. Próbuje się podnieść. Czuje pod ręką śliski patyk. Pewnie od deszczu. Biorę go do dłoni, żeby się podeprzeć. Nie utrzymuje go jednak i spada obok mojej twarzy. Patrzę jak chowa się w zbożu.
-Wąż!!! - piszczę i zaczynam skakać. Nie mam siły wiec natychmiast upadam na ziemie. Ciekawe czy Susan i Jack zorientowali się, że mnie nie ma.
-Kristen Johson.- słyszę nad sobą głos i natychmiast zamieram. Rozpoznaje go. To ten rycerz, którego postrzeliłam. Powinien już nie żyć. Czuje lekką ulgę. Jednak nie zabiłam człowieka. W sumie to nie ma znaczenia. Zaraz umrę.
-Zaniemówiłaś księżniczko?
-Nie.-odpowiadam twardo. Słyszę głośny trzask i czuje ostry ból w dłoni. Patrzę na nią. But rycerza właśnie zmiażdżył mi rękę  Zaciskam zęby i z trudem powstrzymuje łzy. -Gdzie moi przyjaciele?
-Zostawili Cię. - rycerz uśmiecha się triumfalnie i nachyla się nad moja twarzą. Wygląda młodo. Spod kasku wystają mu blond włosy do ramion. Jego twarz pokrywa trądzik. Oczy ma ciemnobrązowe, prawie czarne. Jest potężnie zbudowany. Bez trudu by mnie uniósł jedna ręką.
-Kłamiesz!- zbieram się na odwagę i pluję mu w twarz, ale natychmiast żałuję, że to zrobiłam.
-Odważna jesteś księżniczko.
-Nie mów tak do mnie! - rozkazuje. - Powinieneś nie żyć.
-Ironia losu.- uśmiecha się, pokazując szereg białych zębów. -Taka śliczna..- odgarnia mi włosy z czoła. Próbuje się wyrwać, ale on przytrzymuje mi ręce.- Wiesz.. gdyby to zależało ode mnie to bym cię zabił od razu. Najpierw bym cię zgwałcił..- śmieje się złośliwie-.. potem zabił. -Przykłada mi nóż go gardła. - Ale nie mogę. Muszę Cię przyprowadzić żywą.
-Jaki litościwy. - Mówię sarkastycznie. Dziwie się, że po tym wszystkim stać mnie na taki ton.
-Ale zgwałcić cię mogę. -Uśmiecha się uwodzicielsko.Jego ręką wędruje w stronę mojego biustu.To daje mi szanse, żeby wydostać się z jego uścisku.
-Nie możesz! -krzyczę i zaczynam się wyrywać, gdy próbuje mi rozpiąć koszulę. Wstaję i sięgam po łuk.
-Tak się bawić nie będziemy kotku. - jednym silnym ruchem wyrywa mi go z ręki i ściąga kołczan z pleców. Jestem całkiem bezradna.-Nie to nie. A mogłaś mieć to.- pokazuje na siebie, a ja wybucham śmiechem. Rycerz chwyta mnie w pasie i zarzuca na plecy. Czuję jego dłoń na moim tyłku.
-Ręce przy sobie! - krzyczę, ile mam sił w płucach. Mam nadzieje, że ktoś to usłyszy.
-Spokojnie. -nie widzę jego twarzy, ale wiem że się uśmiechnął. - Tu nikt cię nie usłyszy kotku.
  Ma rację. Jesteśmy na środku pola pszenicy. Moi przyjaciele zostali porwani. Nawet nie próbuje się wyrywać. I tak nie mam z nim szans.
-Kristen! -znam ten głos. To Jack.Rozglądam się po okolicy. Biegnie w nasza stronę. Widzę jego twarz. Jest przerażony.
-Jack! - krzyczę i próbuje stanąć na nogach.
   Nagle dostrzegam to, przed czym ucieka. Goni go wielkie stado zmutowanych wilków. Wyrywam się z ramion przestraszonego rycerza i zaczynam uciekać. Jack mnie dogonił. Słyszę przeraźliwy krzyk. Odwracam głowę i widok, który widzę przyprawia mnie o mdłości.
   Zmutowane wilki rozrywają rycerza na strzępy.



-----------
Ta dam ! Myślę, że rozdział wyszedł fajny. Wydaje mi się, że wreszcie udało mi się zastosować tylko jeden czas- teraźniejszy. Mamy już za sobą 1000,2000 i prawie 3000 wyświetleń. Oby tak dalej kochani ;-) Jeśli chodzi o błędy typu zamiast  "łodyga" jest "lodyga" to się nie przejmujcie, bo jutro na kompie wszystko poprawie, ponieważ ja pisze rozdziały na telefonie. Na komputerze nie umiem się skupić xd
Rozdział dość krótki, ale chyba okej xd
Następny rozdział dodam chyba napewno w tym tygodniu.

Rozpisałam się ;)) Komentujcie, poprawiajcie i obserwujcie ;33