sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 14

-Byłym.mężem.mojej.mamy.- staram sie akcentować kazda sylabe, aby podkreślić wagę tych słów. Co on sobie wyobraża.
-Nie przeslyszalas się skarbie.
   Odruchowo wyciągam strzałę i naciagam ja na cieciwe szykując sie do strzału. Pan Kruków zatrzymuje mnie ruchem ręki.
-Ty i twoi dziwni przyjaciele.. -wskazuje z odraza na Jacka,którzy w tym momencie wysypuje sobie piasek z butów.. - wpadliście w moje sidła i juz sie nie wydostaniecie. Nie radze strzelać. To nic nie da.
-Przynajmniej zabije CIEBIE!!! - złość, która czuje wobec tego człowieka przeraża mnie samą. Mam ochotę rzucić sie na niego z pięściami, ale Susan skutecznie trzyma mnie za rękę.
-Grzeczna dziewczynka. - posyła mi szyderczy uśmiech , a ciarki przechodzą mi po plecach.- a teraz pójdziecie ze mną. Zostawcie broń.
    Odkładam z niechęcią mój łuk na stertę naszych plecaków i broni. Jeden z rycerzy łapie mnie za nadgarstki i zakłada kajdanki. Wchodzimy do zamku i idziemy stromymi schodami w dół. Dochodzimy do jakiegoś tunelu.Więzienie. Nie tak wyobrażałam sobie koniec naszej misji ratunkowej. Zanim zdążyłam zaprotestować rycerz podnosi mnie jakbym ważyła 10 kg i rzuca do jednego z pomieszczeń. Obok mnie ląduje Jack, a na nim Susan. Oboje jecza cicho i podnoszą sie z ziemi, a rycerze zamykają kraty.
   Siadam zdesperowana na zimnej podłodze i łzy same cisną mi sie do oczy. Czuję jak gorące krople spływają mi po policzkach. Próbuję je zatrzymać, ale nie mogę. Zawiodłam.
-Hej, nie martw się.  -Jack siada obok mnie i mocno przyciska do siebie. Wtulam twarz w jego ramie, a on gładzi mnie po włosach i lekko całuje w policzek. -To nie twoja wina.
    Wybucham jeszcze glosniejszym płaczem i odsuwam sie od Jacka. Patrzy na mnie zażenowany. Łapie mnie za rękę. Próbuję sie wyrwać, ale uścisk dłoni Jacka jest stalowy. Patrzę na niego gniewnie i opieram wolna rękęna kolanie, podtrzymując głowę.
-Kristen.. - zaczyna Jack.- jesteśmy z toba. Razem sobie poradzimy.
    Spoglądam ponownie na niego, ale gdy widzę smutek w jego oczach odwracam głowę. Mocno zsciskam zęby i podnoszę wzrok do góry. Tak robię zawsze, kiedy łzy cisną mnie pod powiekami. Tym razem nie wytrzymuje i znów czuje krople na mojej twarzy. Jack znowu przysuwa sie do mnie i obejmuje mnie w pasie. Nie wyrywam się. Przytulam sie do niego mocno i wtulam sie w jego ramie. Jego koszulka jest mokra od moich łez, ale on nie przejmuje sie tym. Otacza mnie ramieniem i odgradza od wszystkich. Gładzi mnie po włosach i muska ustami moje czoło. Czuje sie bezpieczna.
-Nie pozwolę cię skrzywdzić. - Jack mówi te słowa do siebie, ale udaje mi sie je usłyszeć.
    Oczy mnie pieką , a moja twarz błyszczy sie od łez. Włosy mam potargane. Na ramionach i twarzy widnieją blizny i czerwone szramy. Ale to nieważne. Mam Jacka i Susan. Poradzimy sobie.
-Kristen, nie mazgaj sie juz.-głos Susan jest ostry, ale uśmiech na jej twarzy niszczy całą grozę.
-Kristen? - odwracam sie we wszystkie strony, ale dopiero po chwili widzę osobę, która wypowiedziała moje imię. Kobieta ma ciemne, krótkie wlosy, przez które przenikają siwe pasemka. Oczy ma brązowe. Są bardzo niezwykle. Widać w nich nadzieje ? Może szczęście. Na jej ustach widnieje lekki uśmiech. Oprócz tego wygląda okropnie. Jest wychudzona, pobita i poobdzierana. Jej ciało pokrywają liczne siniaki, ale wygląda na szczęśliwa.
-Oh dziecko! -podbiega do mnie i ściska mnie mocno.-Tak bardzo sie zmieniłaś. - odsuwa się ode mnie i posyła mi gorący uśmiech.
-Przepraszam... - zaczynam nieśmiało. - ale kim pani jest?
-Nie poznajesz mnie?
Niestety nie. A powinnam?
-Kristen, to ja. Twoja matka.
     Patrzę na tą kobietę z otwartymi ustami. Dziwie sie, że nie skojarzylam. Takie same oczy, takie same rysy twarzy, taka sama budowa ciała. Ale ona nie wygląda, jak kobieta z mojego snu. Tamta była przepiekna i wyglądała na zdrowa, a ta wygląda okropnie.
-Mamusiu.. - głos mi sie łamie, a łzy leca strumieniami.- Ja.., przyszłam cię uwolnić. Przepraszam, że mi sie nie udało..
-Kochanie, nie przejmuj sie. - matka łapie mnie za dłonie i przytula mocno. Czuję, że mogę być szczęśliwa.
    Nagle żelazne kraty sie rozsuwaja i do pomieszczenia wchodzi dwóch rycerzy.
-Pan Kruków nakazuje wam iść na egzekucje. -na dźwięk tego słowa przechodzi m id dreszcz, chociaż jest bardzo gorąco. Na naszych oczach zabija niewinnego człowieka.
    Posłusznie wychodzę z celi i idę za rycerzami. Prowadza nas do jakiejś wielkiej sali. Kojarzę ją. To pomieszczenie z mojego snu. Na środku stoi  rycerz z długim pistoletem w dłoni. Przed nim klęczy jakiś chłopak. Skądś znam tą twarz. Jasna cera i czarne włosy, opadające delikatnie na czoło teraz są posklejane krwią i potem. Wydaje z siebie zduszony okrzyk. To Mike.


-----------
Mam nadzieje , że rozdział Wam sie podoba, bo mi tak :D sorry , że długo czekaliście , ale jakoś nie mam czasu. Przykro, że tak mało osób komentuje :(( ale zapraszam!!


środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 13

   Spacer po pustyni to samobójstwo. Ściągam koszule i idę w podkoszulku, a spodnie podwijam do kolan. Jack również ściągnął koszulke i ukazał nam swój nagi tors.
Staram się nie zwracać na niego uwagi, ale mój wzrok ciągle pada na jego klatkę piersiową, która jest powalająca. Nie myślałam, że ma takie mięśnie.
    Droga wydaje sie ciągnąc w nieskończoność.
Oblewa mnie pot i "zdycham" z pragnienia. Wypiliśmy juz całą wodę, a tutaj nie ma nic prócz kaktusów i pojedynczych duchów pustyni. Moglibyśmy wycisnąć wodę z z tych dziwnych zielonych roślin, bo kiedyś słyszałam, że w nich gromadzi sie jakiś płyn. To jednak wymagałoby dużo zachodu, a ja jestem tak zmęczona, że ledwo idę.
-Ruszajcie się!- krzyk Susan ginie w bezlistnej głuszy.
    Nagle zauważam drzewa i.. Wodę! Zaczynam biec jak szalona i po drodze potykam sie o własne nogi. Skaczę w wielkie jezioro, ale zamiast orzeźwiającej wody wpadam w suchy piasek. Staram sie ukryć zażenowanie, ale Susan podaje mi rękę i uśmiecha sie złośliwie.
-Fata Morgana złotko.
     Świetnie. Wyszłam na idiotke. Spoglądam na Jacka, a on stara się nie parsknac śmiechem. Rzucam mu gniewne spojrzenie i uśmiech na twarzy znika.
    Idziemy jeszcze chwile w milczeniu, gdy drogę zastawiają nam duchy pustyni.
-Serio? - pytam ironicznie. - Idziemy przez jakas głupia pustynie, zmęczeni, spoceni i bez wody, a wy chcecie z nami walczyć? Może jakieś fory?
   Duchy patrzą po sobie i razem zgodnie kiwają głowami. Jeden z nich wkłada rękę do kieszeni i wyciąga trzy butelki z wodą mineralną. Patrzę na nich ze zdziwieniem i pociagam długi łyk. To było trochę nierozważne, zważywszy że płyn moglbyc zatruty. Pragnienie jednak zwyciężyło. Szybko wyciągam strzale z kolczanu i strzelam do duchów po kolei. Nie zdążyły nawet zareagować.
-Oni dają ci wodę, a ty ich zabijasz. - Jack kiwa głową i uśmiecha sie wesoło. Ten uśmiech lubię najbardziej.
     Idziemy rozmawiając o bitwie jaka nas czeka. Pragnie juz trochę ustało , ale co chwile nawilzam usta wodą. Czuje sie dużo lepiej.
-A co jeżeli nie spotkamy tam Mike? - te słowa przecinają mi serce jak brzytwa. Zatrzymuje sie.
-Kris, co jest? - głos Jacka jest troskliwy .
-A co jeśli to pułapka ?
-Nie opuszcze mojego brata. Musimy zaryzykować.
-Masz racje.
    Zaczynam iść szybciej, ale mój wzrok jest utkwiony w stopach. Nagle wpadam na Jacka, który przystanął. Juz chciałam zacząć na niego krzyczeć, ale z moich ust wydostalo sie tylko "ohh". Przed nami pojawił się  wielki zamek. Musiałam sie nieźle zamyslic.  Budowla jest cała czarna i ma dwie wieże. Wokół niej rozciąga sie czarne ogrodzenie z posągami kruków.
   Nagle brama sie otwiera. Droga idzie mężczyzna z dwoma rycerzami u boku. Czlowiek jest ubrany na czarno, a na plecach powiewa mu ciemna peleryna. W ręku trzyma jakiś kij.
-Kristen Johnson. Spodziewałem sie ciebie.
-Kim ty jesteś? - niestety chyba znałam odpowiedz.
-Ja jestem napotezniejszym człowiekiem ze wszystkim wymiarów, jestem tym gorszy synem słynnego Michauela, jestem bratem glupiutkiego Evana i byłym mężem twojej mamy. Ja jestem Panem Kruków.


-----------
nie mam weny. W ogóle. Do tego teraz taki nawał kartkówek... Dziś miałam 6 kartkówek na 6 lekcji...
Następne rozdziały będą dłuższe i ciekawsze, ale mam nadzieje, że ten nie znudzi Was całkiem. Czytajcie <3

wtorek, 1 kwietnia 2014

Rozdział 12

   Próbuje się podnieść, ale zatrzymuje mnie ból w ramieniu. Łapie się za bolące miejsca i wyczuwam bandaz przesiąknięty krwią. Nie mogę sobie przypomnieć co się stało. Rozglądam sie dookoła. Jestem na dworze, a wokół mnie panuje ciemność.
-Obudziła się.-słyszę głos Jacka i orientuje sie, że leżę na jego kolanach. Szybko zrywam się na nogi ignorując pulsujący ból w ręce.
-Co sie stało ?
-Postrzelili cię.
-Rycerze? - coś zaczyna mi świtać. - co sie z nimi stało ?
-Pokonaliśmy ich.
-A Evan? Nie pomógł nam?
-Byliśmy juz zbyt daleko od zamku Kris.
-Musimy ruszać. -zakładam mój plecak i biorę łuk do ręki.
-Nie masz jeszcze wystarczająco dużo siły. -ton Susan jest stanowczy. Nie rusza mnie on jednak. Chce jak najszybciej odnaleźć mamę.
-Mam dość sily, żeby iść i walczyć.
     Idę spowrotem na zielona ścieżkę nie dając szansy jej odpowiedzieć. Słyszę jak dziewczyna mruczy pod nosem przekleństwa. Jack lapie mnie za ramię. Jęczę cicho z bólu, ale nie dość głośno, żeby ktoś usłyszał.
-Przestraszyłaś mnie.
-Jak to ?
-No ja myślałam, że.. -spojrzałam na jego twarz, która oblał rumieniec.- oni cię zabili.
-Jakoś byś to przeżył.- mój ton jest obojętny. Może tym zwrócę jakoś jego uwagę .
-Jak możesz tak mówić? -Jack zatrzymał się , a ja odszukalam wzrokiem Susan, która zdążyła juz nas wyprzedzić. - Spójrz na mnie Kristen! - z niechęcią odwróciłam głowę i spojrzałam w jego przenikliwe szare oczy. Przez dłuższą chwilę przeszywał mnie wzrokiem, aż nagle ujął moja twarz w dłonie i namiętnie pocałował w usta. Świat stanął w miejscu. Tylko ja i on. Po chwili, bardzo długiej chwili, oderwaliśmy się od siebie. Wbiłam wzrok w stopy , a Jack włożył ręce do kieszeni. Zaczęliśmy iść w milczeniu, próbując dogonić Susan, która szła już daleko od nas.
-Dziękuję.
    Spojrzałam ze zdziwieniem na Jacka , ale jego głowa była spuszczona, więc nie  wiedziałam czy mówi do mnie, czy do siebie. Zaryzykowałam jednak i odezwalam się nieśmiało.
-Za co?
    Odwrócił wzrok i spojrzał na mnie. Czułam jak jego cudowne oczy obserwują każdy mój ruch. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć , ale się niezdecydowal i zamknął je z powrotem. Przypomniało mi sie nasze pierwsze spotkanie i na ta myśl uśmiechnęłam się sama do siebie.
-No wiesz.. - odezwał się po krótkiej chwili milczenia. - ..za ten pocałunek.
-Aaa, oto ci chodzi. - czułam, jak rumieniec rozchodzi sie po moich policzkach. - Ja też dziękuję.
-Naprawdę ?
-Hmm.. - zrobiłam zamyślona minę, na co oboje wybuchnelismy głośnym śmiechem, strasząc przy tym małego ptaszka siedzącego na drzewie obok nas. -Tak. -odpowiedziałam zdecydowanie, co dało mi lekka przewagę nad Jackiem.
-Jesteś cudowna.
-No...ty też niczego sobie.
-Kristen Johnson. Czy to ma być zaproszenie na randkę ?
-Narazie, jakbys nie zauważył, to jesteśmy w czasoprzestrzeni .
-Szczegóły. - znowu wybuchnelismy  śmiechem.- Ale co do tej randki. - Jack ujął moja rękę, a ja spojrzałam , jak nasze dłonie splatają się ze sobą.- To jak Kris?
-No nie wiem. Muszę sie jeszcze zastanowić.
-Nie daj sie prosić. - posłał mi uwodzicielski uśmiech, na co nogi sie pode mną ugięły. Jest taki przystojny.
-Rozpatrze tą propozycję. -odwzajemnilam uśmiech.
-Czy ja wam czasem nie przeszkadzam? - Susan skrzyżowała ręce na piersi i stanęła przed druga, wielką, diamentową bramą.
-Co to jest?
-Wyjście z królestwa.
     Brama się otworzyła i oslepil nas blask słońca. Przed nami rozlewała się wielka, smutna pustynia.
-No moi drodzy, wkraczamy na przedostatni rozdział naszej przygody.


----------------

Ohh xd jak romantyczniee xd co sadzicie? Trochę mi przykro , że tak mało komentarzy dodajecie :(( prosze o nie , ponieważ motywują do dalszej pracy. Dziękuję wszystkim czytającym i zapraszam nowych czytelników :D